Dedykacja:
Dla wszystkich czytelników, którzy czekali na ten rozdział.
Przepraszam że tak długo.
Van
Skarbie dzięki za piękne szablony. W przeciągu chyba miesiąca aż dwa... :*
-Widzę, że się uspokoiłaś… - powiedział z
uśmiechem szaleńca. – To dobrze.
-Ja wcale nie jestem spokojna! – wrzasnęłam. Gdy
tylko przypomniałam sobie co ta podła niebieskowłosa świnia zrobiła mojej
przyjaciółce i że być może lada chwila ktoś się zjawi by mi pomóc odzyskałam
wigor by zacząć się szarpać z linami którymi byłam związana.
-Aj… myślałem że będziesz grzeczna. – Mruknął
kucając przy mojej twarzy. Na ustach błąkał mu się cyniczny uśmieszek. Lodowatą
dłonią pogładził mój policzek. – Ale to nic. Lubię takie niepokorne…
-Nie dotykaj mnie! – Warknęłam próbując odsunąć
twarz od jego ręki, ale że ręce miałam związane nad głową to nie miałam jak.
-Cii… - Przyłożył palec wskazujący na moich
wargach. – Nie złość się tak… to szkodzi urodzie… zmarszczki Ci się porobią.
-Powiedziałam NIE DOTYKAJ!
-O nie, dziś Karin, to ty będziesz robić co Ci
karzę… to czy zrobisz to po dobroci czy pod przymusem… cóż to twoja decyzja.
-Co Ci to da? Co będziesz miał z mojej śmierci?!
-Nie tyle co z twojej śmierci co z Twoich
ostatnich godzin przed nią. – Oblizał chciwie wargi. Już nie tylko przez
zachowanie można było zobaczyć iż jest zdrowo pokręcony. Jego oczy, twarz…
wszystko mówiło, wręcz krzyczało że gościu ma nierówno pod kopułką. – Umrzesz,
należąc TYLKO do mnie… będziesz cała moja… Karin… tylko…
Mówiąc to wsunął dłoń pod górę mojego szkolnego
mundurka.
Otworzyłam szeroko oczy, byłam przerażona ale na
szczęście nie straciłam jeszcze zdrowego rozsądku.
-Powiedziałam nie dotykaj…! – nie zdołałam nawet
dokończyć zdania jak wepchnął między moje wargi swój język. Całował zaborczo i
brutalnie, nie dając możliwości bym mogła go ugryźć czy zaczerpnąć tchu. Po
chwili poczułam jak druga dłoń Ribatiego wślizguje się pod moje ubranie, a on
sam siada na mnie okrakiem, także nie miałam nawet sposobności by skopać go z
siebie.
Wyciągnął dłonie spod mojego ubrania i rozwiązał
obi po czym ściągnął ze mnie hakamę którą rzucił gdzieś daleko, także
wylądowała w kącie przy wejściu do jaskini.
-Masz seksownie zgrabne nóżki Karin… - powiedział
przesuwając się na moje podudzia. Rękami zaczął gładzić uda i pośladki.
-Nie…! Nie dotykaj! Przestań! – Próbowałam
wierzgać nogami ale był stanowczo za ciężki jak dla mnie.
Podążył dłońmi w górę moich ud aż na biodra po
czym chwycił brzegi spodniej yukaty i pewnym ruchem rozchylił krańce materiału.
Dłońmi błądził po moim brzuchu pnąc się coraz
wyżej. W końcu dotarł do moich piersi, a na końcu dotknął niedużego smoka
którego nosiłam na szyi.
-To. Też. Od. Niego?! – Warknął wściekle, patrząc
na zawieszkę.
-Nie… wiem… nie pamiętam… - Choć mówiłam prawdę
że nie pamiętam skąd mam tą zawieszkę to on uznał że kłamię. Nie chciałam żeby
zawieszka została zniszczona. Przypominała mi że nie wszystkie wspomnienia
wróciły i dawała motywację by medytować by je odzyskać. – Co ty…!
Zerwał smoka z mojej szyi i z furią rzucił nim o
ścianę. Patrzyłam jak smok zmienia się w drobinki opadające na podłoże jaskini.
Pod adresem Ribatiego leciały same wyzwiska.
Gdy tak patrzyłam na opadające drobinki które
kiedyś były pięknym smokiem w mojej głowie pojawiły się setki obrazów. Dostałam
z całej siły w twarz.
Krzyczałam.
Już sama nie wiem czy to z powodu uderzeń
Ribatiego czy też bólu wywołanego powrotem wspomnień.
Już pamiętałam skąd smok znalazł się na mojej
szyi, kim tak naprawdę jest dla mnie Kapitan Dziesiątego oddziału…
-TOSHIRO! – Wrzasnęłam w nadziei że białowłosy
przyjdzie mi na ratunek nim ten napalony maniak przejdzie do czegoś gorszego
niż dotykanie mojego ciała.
Spoliczkował mnie mocno. W myślach powtarzałam
sobie by nie płakać. Nie pokarzę mu że jestem słaba, że udało mu się mnie
doprowadzić do łez. Czułam jak po nadgarstkach spłuwa mi krew.
-Uwalnianie dużych pokładów energii nic Ci nie
da… postawiłem najsilniejszą barierę. – Wyszeptał złowieszczo gładząc moje udo.
Nim skończył szeptać w jaskini zrobiło się
cholernie zimno, ale Kyou nie zwracał na to uwagi.
-Souten ni zase… Hyourinmaru! – dało się słyszeć
charakterystyczny głos kapitana dziesiątki, a ręka Ribariego która opadał by
mnie znów uderzyć została opleciona przed łańcuch zakończony sierpem. Nim jednak ręka niebieskowłosego została
skuta lodem Ribati zdążył uskoczyć.
-Toshiro! Jego zanpaktou pochłania reiatsu! –
Krzyknęłam nim Kyou rzucił na mnie kidou milczenia.
-To wspaniale… - Dało się słyszeć drugi głos,
więc Toshiro nie przyszedł sam? Co za ulga. Po chwili rozpoznałam głos. To był
Yumichika.
-Yumichika! Nie wtrącaj się! – Warknął kapitan.
-Przykro mi to mówić kapitanie ale muszę odmówić
wykonania rozkazu. To nie do pomyślenia że tak paskudna istota ma walczyć z
kimś o randze kapitana… to niegodne pańskiej rangi Hitsugaya-taichou… Tylko proszę
nie mówić kapitanowi Zarakiemu… - Powiedział z tajemniczym uśmiechem i
wyciągnął zanpaktou z sayu. – Rozerwij w obłędzie Ruiro no Kujaku.
Cała jaskinia rozbłysła zieloną poświatą
pochodzącą z Shikai oficera jedenastki. Nim ktokolwiek zorientował się w
sytuacji, zielone pędy oplotły Kyou i wyciągnęły go z jaskini.
Niemal w tej samej chwili Toshiro zdjął ze mnie
kidou milczenia. Znów mogłam mówić ale nawet słówko nie chciało przejść mi
przez gardło.
Obejrzał mnie dokładnie zaciskając przy tym
dłonie w pięści. Szybkim krokiem podszedł do mnie i wprawnym ruchem katany
rozciął więzy na moich nadgarstkach.
Podniosłam się do siadu a rozchylone kimono
zsunęło mi się z ramion. W myślach niczym mantrę buddyjską powtarzałam sobie „nie
będę płakać” . Nie chciałam komukolwiek pokazywać ze jestem słaba, że ta wojownicza
postawa to tylko maska. Toshiro kucał obok mnie i nie minęła minuta jak
wtuliłam się w niego starając się powstrzymać szloch.
Nagie ramiona drżały od powstrzymywanego szlochu
i były owiewane przez ciepły wiatr wpadający przez wejście do jaskini.
Podniosłam lekko głowę w nadziei że spotkam wzrok
Toshiro, ale on wpatrywał się w ścianę za moimi plecami. Ułożyłam głowę na jego
barku i wtedy nie wiedzieć czemu tama pękła. Już nie potrafiłam i nie chciałam
powstrzymywać łez które cisnęły się do moich oczu. Niepowstrzymywane słone
krople swobodnie spływały po moim policzku.
Wstydziłam się tych łez, słabości, a także
powiedzieć białowłosemu by mnie przytulił, oraz dodał jakoś otuchy. Bałam się
również odrzucenia.
Po kilkunastu minutach na gołych plecach poczułam
chłód jego dłoni. Objął mnie tak delikatnie jakby się bał, że rozpadnę się na
miliardy drobnych kawałeczków od mocniejszego dotyku. Objęcia dopiero po
upływie chwili nieco zacieśniły się, jakby się bał że nie będę chciała żeby mnie
przytulił.
Przytulona do jego torsu czułam jak szybko i ciężko
oddycha, próbując się uspokoić.
-Zdążyłem… - szepnął a w jego głosie dało się
słyszeć ogromną ulgę. – Zdążyłem Karin…
Poczułam jego oddech na swojej szyi, który delikatnie
mnie łaskotał. Odsunął mnie od siebie na odległość wyciągniętej ręki i odwiązał
obi. Wprawnymi ruchami poprawił yukatę i zawiązał pas w kokardkę.
Pochylił się by mnie pocałować ale zatrzymał się
w połowie jakby coś mówiło mu „STOP”. W jego turkusowych oczach widziałam
rozdarcie, niepewność. Miałam ochotę wykrzyczeć „Pamiętam” ale te słowa wydały
mi się błahe, głupie no i nie pasujące do sytuacji.