czwartek, 31 stycznia 2013

Bleach 2.15

Dedykacja:
Dla cierpliwych którzy czekali na kolejny rozdział.

Przepraszam że tak długo nic się nie pojawiało na blogu choć obiecywałam że rozdział pojawi się już w listopadzie. Zwaliło się dużo nauki i wyczerpujące wykłady co kończyło się błogim lenistwem w domu. Czasem doskwierał brak weny... no dobra od lipca nie miałam w ogóle weny na to opowiadanie. Podziękujcie egzaminowi z Patofizjologi bo dzięki niemu wena wróciła i oto jest rozdział.
Dziękuję za cierpliwość i przepraszam że musieliście tyle czekać.

Gdyby ktoś chciał się ze mną skontaktować to moje gg: 7264189





Po środku pokoju leżała Sairi, jej bordowe włosy rozsypane były na podłodze, a ubranie w nieładzie, dopiero po dłuższej chwili dotarło do mnie iż ma wbite w serce zanpaktou. Miecz jednak nie był jej… miał okrągłą tsubę oraz bladoniebieską rękojeść, żniwiarz mojej współlokatorki miał czerwoną Tsukę (rękojeść) oraz nie posiadał tsuby.
Z jej serca wypływała krew oraz uciekało reiatsu. Słabła z każdą chwilą.
-Sairi! – krzyknęłam podbiegając do niej, lecz gdy chciałam wyciągnąć katanę z jej ciała zostałam obezwładniona za pomocą kidou.
-Bakudou no ichi. Sai. – Mimo iż zaklęcie zostało wykonane bez przyśpiewki było niesamowicie mocne tak że powaliło mnie na podłogę. Nim zdążyłam w jakikolwiek sposób zareagować by wezwać pomoc zostałam potraktowana kolejnym zaklęciem. – Bakudou no ni. Damaru. (blokada poziom drugi. Milczenie. Kidou mojego autorstwa)
Nie mogłam wydobyć z siebie głosu, patrzyłam tylko na twarz Sairi, która była przede mną. Jej oczy zwykle roześmiane i pełne iskierek  teraz były puste jak u lalki. Z kącików oczu spływały powoli łzy.
Po chwili usłyszałam skrzypienie podłogi, a przede mną pojawiły się czyjeś stopy. Jednego byłam pewna, to był mężczyzna. Skąd to wiem? Ponieważ miał niebieską hakamę od mundurka Akademii.
-Dałaś się zaskoczyć Karin-chan… - tajemnicza osoba kucnęła i podniosła mój podbródek do góry. Z przerażeniem patrzyłam na Ribatiego. Co on tu robił?! Podniósł mnie do siadu i poprawił sobie obi przy hakamie. – Mówiłem że będę o Ciebie walczyć… a ten białowłosy kapitanek od siedmiu boleści… MIAŁAS SIĘ Z NIM NIE SPOTYKAĆ!
Próbowałam uwolnić się z zaklęcia ale nie wyszło. Kyou położył swoją dłoń na moim policzku i pogładził go.
-Będziesz tylko moja Karin-chan… - Ścisnął mocno mój podbródek. – Tylko i wyłącznie moja… Ale wiesz… myślałem że jesteś bystrzejsza… a wiesz dlaczego? Bo myślałem że domyślisz się kto zabija… że domyślisz się że to ostrzeżenie…, ale nie… wolałaś się dalej spotykać się z tym lalusiem z dziesiątki… nie zależy ci na znajomych…
Patrzyłam na niego z przerażeniem. On był chory psychicznie. Raz, nie był w moim typie, dwa, skąd niby mogłam wiedzieć że to on zabija? A trzy, obmacywał każdą napotkaną dziewczynę! Jak tu umówić się z kimś takim? A tak nawiasem mówiąc to z Toshiro spotykałam się tylko po to by pomógł mi w nauce Kidou.
-Skoro nie zależy ci na znajomych to powiedz „bai bai” swojej współlokatorce. – wyciągnął prawą rękę w kierunku Sairi i z satysfakcją powiedział. – Korose. Hebi.
Jak na zwolnionym filmie widziałam jak zaciśnięta w pięść dłoń Sairi powoli rozluźnia się by po chwili zmienić się w proch. Gdyby nie fakt że narzucono na mnie kidou milczenia to usłyszał by mnie cały akademik jak nie całe Soul Society. Z oczu spłynęły mi łzy. Z Sairi, jako jedną z niewielu potrafiłam się dogadać, choć czasem się kłóciłyśmy o bzdety to i tak fajnie nam się razem mieszkało.
Czemu tak beznadziejnie szło mi z kidou? Gdybym była lepsza z tego przedmiotu, może udałoby mi się wezwać pomoc dla Sairi. Gdybym umiała… gdybym pamiętała… przełamałabym je! A tak? Musiałam patrzyć jak moja przyjaciółka umiera… nie umiera, jest mordowana na moich oczach przez psychopatę. Takie myśli przebiegały mi przez głowę gdy patrzyłam na puste ubranie bordowowłosej.
Z oczu spłynęły mi łzy, a bezdźwięczny szloch wyrwał się z piersi. Ribati schował swoją katanę do sayu a następnie chwycił mnie za włosy i pociągnął do góry.
-My zabawimy się gdzieś indziej. – Powiedział przerzucając mnie przez bark. Przytrzymał mnie mocno i wyskoczył przez okno. Używając shunpou przeniósł nas chyba do Rukongai.
Rzucił mnie na materac w jakiejś jaskini i cofnął kidou milczenia.
-ODBIŁO CI?! – wrzasnęłam powstrzymując płacz. – CO CI TO DAŁO ŻE ZABIŁEŚ SAIRI?!
-Czystą satysfakcję… - rzucił mnie o ścianę jaskini, po czym cofnął kidou blokujące moje ruchy więc bez wahania dobyłam katany którą miała m przy obi.
-Tobe… Umehime! – Wydałam komendę uwalniającą Shikai. Katana momentalnie zrobiła się fioletowa, a ja przyjęłam pozycję bojową. Ribati jednak nie pozostawał z w tyle. Również uwolnił swoje zanpaktou.
-Oplataj by zabijać… HEBI! – nim zrobiłam chociaż ruch by zaatakować chłopaka klinga rozjarzyła się na niebiesko i znikła.
-Ume… - ledwie zaczęłam wypowiadać słowa jednego z ataków jak moja szyja została mocno opleciona. Zaczęłam walczyć o oddech w momencie gdy oplecione zostały moje ramiona z klatką piersiową i mocno ściśnięte. Otworzyłam szeroko oczy z których mimowolnie spływały mi łzy. Wypuściłam Umehime z dłoni. Nie byłam w stanie jej trzymać. Ribati podszedł do mnie i kopnął katanę bym w razie jakiegoś niedopatrzenia z jego strony nie mogła jej użyć.
-Karin-sama! – Obok miecza zmaterializowała się fioletowowłosa, jednak nim zdołała cokolwiek zrobić była otoczoną potężną barierą.
-Radzę oszczędzać siły Karin-chan… mo mi zginiesz nim zabawa się rozkręci. – Powiedział zachłannie oblizując wargi. Osunęłam się na kolana walcząc o oddech. – Hebi, nie uduś mi jej.
Warknął a nacisk na moją szyję stał się lżejszy. Złapałam gwałtownie powietrze kaszląc przy tym.
-Tobenai… - wychrypiałam słabo patrząc na przerażoną i smutną Umehime. Dziewczyna zniknęła a na ziemi leżała teraz najzwyklejsza katana z fioletową rękojeścią i tsubą w kształcie płatka kwiatu. Do tej pory tylko Toshiro wiedział że Umehime potrafi się materializować przy mnie w czasie shikai.
Ribati wziął mnie na ręce. Tym razem delikatniej i zaniósł mnie w głąb jaskini. Ułożył mnie na jakimś materacu po czym usiadł na mnie okrakiem.
-Uwolnij… - Powiedział a uścisk na ramionach i klatce piersiowej zelżał. Była bym nieskończenie głupia gdybym nie skorzystała z tej szansy i nie zaczęła się z nim szarpać.  W odpowiedzi dostałam tylko mocno w twarz.
-Co ty robisz?! Puszczaj mnie! – Krzyknęłam gdy zabrał się za krępowanie moich rąk jakimś sznurem.
-Uspokój się. – warknął przywiązując moje ręce do jakiegoś haka. Na ustach błąkał mu się szaleńczy uśmiech. Szarpałam się zawzięcie, ale nic to nie dało, tylko otarłam sobie nadgarstki. – Jak się uspokoisz i rozluźnisz to nie będzie bolało… zobaczysz spodoba ci się.
Momentalnie zamarłam w bezruchu. Mimo iż próbowałam sobie wmówić że jest inaczej to cholernie się bałam.
-Wypuść mnie…
-Nie… W ten sposób będziesz tylko moja i nikogo więcej. – Poklepał lekko mój policzek. Gdybym tylko nie była związana to przypieprzyła bym mu z całej siły że gnój nie pozbierał by się przez pół roku! – Daję ci chwilę… lepiej żebyś się zrelaksowała bo inaczej będzie cholernie boleć.
Zanosząc się śmiechem poszedł do wyjścia z jaskini.
Po moim policzku spłynęły łzy. Dlaczego? Sama nie wiem. Może z wściekłości swoją bezradnością w obliczu zagrożenia którym ewidentnie był Kyou? A może z rozpaczy że ten pomyleniec najpierw zabawi się ze mną a następnie zabije na zawsze? Nie mogłam nic zrobić by wezwać pomoc.
W uszach usłyszałam głos Toshiro. „Gdybyś miała jakieś kłopoty to śmiało możesz mi powiedzieć, nawet jeśli miałabyś mnie obudzić w środku nocy.”
Chwilowa iskierka nadziei zgasła jak płomień zdmuchniętej świeczki. Bo niby kto jej pomoże? Przecież nawet nie miałam jak poinformować o tym co się stało. Wszak nie mam telefonu ani zdolności telepatycznych…
~Masz… ~ usłyszałam melodyjny głosik Umehime. ~Ćwiczyłaś to jeszcze dzisiaj… przypomnij sobie, dzisiejsze popołudnie w dziesiątce… w końcu Ci wyszło to zaklęcie Karin-sama.~
No tak! Jak mogłam o tym zapomnieć? Nowa iskierka nadziei rozbłysła we mnie i już nie zgasła.
Skupiłam się jak na treningu z Toshiro i zaczęłam szeptać formułkę modląc się o to by się udało.
-Przybądź na me wezwanie z ciemnych czeluści posłańcu, niech twe posłannictwo niesie wieści a mrok niech ustąpi. Czarny motyli sługo związany kontraktem, przybądź niech mój głos dotrze w najgłębsze czeluści piekła. Przyjdź Jigoku Chou. – Gdy na moim nosie wylądował czarnoczerwony motyl miałam ochotę krzyczeć z radości. Tygodnie nauki z Toshiro nie poszły w las, lecz gdy przyszło do podania treści wiadomości w głowie miałam pustkę. Szczerze powiedziawszy to nie miałam nawet pojęcia gdzie dokładnie jestem. ~Pośpiesz się!~ Ponagliła mnie Umehime. Jedyne co wydobyło się z mojego gardła to krótkie mało informujące dwa słowa. – Tasukete… Ribati…
Motyl niemal natychmiast wyleciał z jaskini. Modliłam się by Ribati go nie zauważył. Może ktoś jakimś cudem mi pomoże. Po chwili podszedł do mnie niebieskowłosy, włosy miał rozpuszczone a w powietrzu dało się wyczuć smród papierosów. Jedyne co mi pozostało w tej sytuacji to grać na zwłokę z nadzieją że ktoś przyjdzie i przerwie temu wariatowi nim mnie zabije.

c.d.n...