Na początek podziękowania dla
Van-sama
Kochana dziękuję za piękny szablon oraz za pomoc w stawianiu go na bloga.
Jesteś wielka XD
Dziękuję także czytelnikom którzy komentowali na poprzednim adresie bloga.
A teraz zapraszam do czytania.
-Hoero
Zabimaru! – usłyszałam znajomy głos a prosto w maskę tego potwora uderzyło
dziwne ostrze z zębami na końcach.
Potwór rozmył
się niczym poranna mgła. Mały zaczął spadać z dużą szybkością.
-Ryota! –
zerwałam się na równe nogi chcąc go złapać przed śmiertelnym upadkiem na
kamieniste dno rzeki. – RYOTAAAAA!
-Mam cię.
-A… Abarai…
san… - wyszeptałam widząc przed sobą czerwonowłosego porucznika z moim bratem
na rękach.
-No już
chłopie, nie płacz, to nie przystoi mężczyźnie. – Powiedział podrzucając malca
lekko do góry. Jedną ręką trzymał zapłakanego Ryotę, a w drugiej miał miecz z
zębami. – W porządku Tori-san?
Zapytał
kucając przede mną.
-T… tak… -
wyszeptałam.
-To dobrze,
porozmawiamy gdzie indziej. – schował katanę która powróciła do normalnych
wymiarów do sayu. Wstał i wyciągnął do mnie rękę. Niepewnie ją ujęłam i
podniosłam się z kolan.
-Skąd
wiedziałeś Abarai-san? – wyszeptałam.
-Kapitan
Kuchiki kazał mi Cię obserwować.
-Co?!
-To co
słyszysz, chodźmy stąd. – Pociągnął mnie w stronę mojej altanki. Mały zasnął
wtulony w porucznika.
Gdy byliśmy
już na miejscu położył Ryote w futonie i usiadł na ziemi.
-Napije się
pan czegoś?
-Jaki pan.
Możesz mówić mi po imieniu, gdy nie ma kapitana w pobliżu.
-D… dobrze…
-Renji. –
wyciągnął dłoń.
-Asami. –
Odpowiedziałam na jego gest tym samym. – Napijesz się czegoś?
-Nie
dzięki. – usiadłam naprzeciwko niego.
-Dziękuję
Renji.
-Za co?
-Ocaliłeś
mojego brata przed tym potworem.
-Nic
wielkiego, to moja praca jako shinigami. Chronić słabsze dusze przed Hollowami.
-Demo…
jeśli byś się nie zjawił Ryota by zginął…
-Obserwowałem
was więc mogłem szybko zareagować. No już głowa do góry.
-Ten cały
Kuchiki… on powiedział że to na mnie będą… polować te stwory. – powiedziała
cicho.
-Wiesz
dlaczego?
-Wspominał…
mówił coś o jakimś reiatsu… - Renji kiwnął głową.
-I co
teraz?
-Nie wiem
Renji… nie chcę zostawiać małego samego w Rukongai… boję się o niego…
-Wiem…
życie tutaj to nie bajka.
-Nie mów
tak jak byś mieszkał w Rukongai! Nie wiesz jak tu jest!
-Skąd
możesz wiedzieć że nie wiem jak tu jest? Nie oceniaj mnie tak szybko. –
Popatrzyłam na niego pytająco. – Inuzuri. To moja dzielnica.
-Przepraszam.
-Spokojnie,
nic się nie dzieje. To jak? Co teraz zrobisz?
-Nie wiem…
nie chcę zostawiać małego… daj mi trochę czasu…
-Asami, nie
chcę nic mówić, ale pojawi się więcej hollowów. Może się zdarzyć że nikt nie
zdąży pomóc twojemu bratu… kończąc Akademię, będziesz mogła zamieszkać z nim w
Seiretei i co najważniejsze bronić go.
-Jak trafić
do tego Seiretei? – zapytałam spuszczając głowę.
-Zaprowadzę
Cię.
-Nie…
dzisiaj musze iść do pracy, bo mały będzie głodować… i muszę znaleźć mu opiekę
gdy mnie nie będzie.
-Trzymam
Cię za słowo. – Kiwnęłam głową. Renji wytłumaczył mi jak dotrzeć do baraków
szóstki. - … i nie zapomnij powołać się na Kapitana Kuchikiego. Będziesz pod
jego opieką.
-J… jego…
opieką?!
-To tylko
tak strasznie brzmi. Innymi słowy, za jego poświadczeniem zostaniesz przyjęta
do Akademii. – wyjaśnił wstając.
-Sokka…
dziękuję Renji.
-Nie ma
sprawy. Trzymajcie się. – Powiedział stojąc w progu. – Ja, ne.
-Ja, ne…
***
(akcja
równoległa do poprzednich rozdziałów)
Z
perspektywy Karin:
Od
śmierci Kannako minęły jakieś trzy tygodnie, a sprawa tajemniczego zniknięcia
przyjaciółki mojej współlokatorki nie została wyjaśniona. Co gorsza, znikały
kolejne dziewczyny. Nic nie wskazywało na to by sytuacja miała się zmienić,
więc wprowadzono absolutny zakaz przebywania poza akademikami po zmroku.
Razem z
Sairi wątpiłyśmy w ten nakaz, bo mimo tego dziewczyny znikały, a po kilkunastu
dniach odnajdywano ich mundurki.
Zawsze
przed snem rozmawiałyśmy z Sairi o tym, kto poluje na ładne dziewczyny tylko po
to by je zabić? Ale nigdy nie mogłyśmy nikogo wytypować.
***
Cholera!
Zaraz zamkną mi akademik! Biegłam jakby mnie sam diabeł gonił. Nie chciałam
mieć problemów za przebywanie poza akademikiem. Na następny raz na trening
wezmę setkę budzików, bym nie musiała pędzić z dziesiątki jak na złamanie
karku.
Wpadłam
do akademika w ostatniej chwili. Złapałam głęboki oddech i zaczęłam wspinać się
po schodach na piętro.
Idąc
myślałam o tym jak sprawić by Ribati dał mi w końcu święty spokój. Przecież ile
razy można mówić ze nie pójdę z nim na żadną randkę? Przecież dałam mu jasno do zrozumienia ze nie
zamierzam się spotykać z kimś, kto wiecznie obmacuje inne dziewczyny, po za tym
nie jest on w moim typie, wole bardziej opanowanych i spokojnych niż takich, co
nie wiedza, co ze sobą zrobić by dziewczyna zwróciła na niego uwagę...
W końcu
doczłapałam się na swoje piętro. Było wręcz nienormalnie cicho, przecież zawsze
było słychać rozmowy czy piski, gdy zabrakło cieplej wody pod prysznicem, a tu
nic… jak by zaraz miała przejść ogromna burza z piorunami i tornadem a nie
wykładowca... Doszłam pod drzwi do pokoju i wtedy dotarło do mnie, iż drzwi,
normalnie dokładnie zamknięte teraz są uchylone… zdziwiło, mnie to gdyż Sairi
często paradowała w prześwitującej bieliźnie lub w ręczniku.... no dobra ja tez
chodziłam taka wyrozbierana, gdy wyszłam spod prysznica, ale zawsze dbaliśmy by
drzwi były dokładnie zamknięte.
-Sairi? –
weszłam powoli do pokoju, drzwi złowieszczo zaskrzypiały. – Sairi! Moo… gdzie
ona jest… Sai…!
Nie byłam
w stanie nawet krzyknąć. To co zobaczyłam na środku pokoju sparaliżowało mnie i
przeraziło.
c.d.n....