poniedziałek, 23 lipca 2012

Bleach 1.3


Z perspektywy Truskawki.
Od sklepu dzieliło mnie jakieś pięćset metrów, a Karin jak nie było tak dalej nie ma. Niestety nie miałem czasu na myślenie o zaginionej w akcji siostrze, bo przede mną pojawił się menos grande.
Poczułem jak Rukia zaczyna się wiercić i powoli otwierać oczy jęcząc przy tym, co nie miara. W tym momencie menos zaczął szykować wiązkę cero by wysłać nas na tamten świat.
Niestety jego plany zostały pokrzyżowane przez jasnofioletową ścianę reiatsu, która przebiegła tuż przed moim nosem.
-I…, Ichigo, co się do cholery dzieje?! – Krzyknęła czarnowłosa machając nogami w powietrzu.
-Sam bym chciał wiedzieć… Rukia! Nie wierć się! – Krzyknąłem na boginię śmierci, gdy próbowała zeskoczyć na ziemię. Na szczęście byliśmy już na terenie posiadłości Urahary. – Dobra idę…
Nie dokończyłem zdania, bo obok mnie przebiegł szybko białowłosy niosąc coś na rękach.
-Gdzie masz Karin?! – Oczywiście jakże by inaczej zostałem przez niego zignorowany. W między czasie dostrzegłem też, że nie ma na sobie białego haori, a jego kimono jest poszarpane.
Pobiegłem za nim do sklepu gdzie łaskawie dowiedziałem się, co Toshiro niósł na rękach.
-KARIN!
-Spokojnie Kurosaki… ona tylko odpoczywa.
-Co?! – Nie przeczę tym jednym zdaniem porządnie zbił mnie z tropu.
-Przed chwilą o mały włos a nie straciła życia.
-I TY TO MÓWISZ Z TAKIM SPOKOJEM?! – Wrzasnąłem równocześnie żałując, że nie mam czegoś ostrego pod ręką.
-Nie przerywaj, kiedy mówię! Była na skraju życia, bo włożyła całe swoje reiatsu w walkę z jednym Hollowem.
-I ty jej na to pozwoliłeś?!
-Toshiro… Ichinii… - Jęknęła powoli otwierając oczy. – Obudzilibyście nawet zmarłego.
-Wszystko w porządku Karin? – Zapytałem a Hitsugaya w tym czasie wszedł w głąb sklepu.
-Tak, w porządku… Ichinii… masz… e jest tu jakaś apteczka?
-Jesteś ranna?? Boli cię coś?
-Nie. Masz tą apteczkę czy nie?
-Zaraz powiem kapelusznikowi żeby Ci ją dał. No, ale powiedz, po co ci ona?
-Toshiro jest ranny. – Powiedziała wstając, co ogólnie, rzecz biorąc wykonała chwiejnie jakby obaliła, co najmniej dwie butelki sake.
-Zaraz przyniosę.
-Dzięki Ichinii.
***
Z perspektywy Karin.
Nie czekałam zbyt długo. Ichigo przyniósł średniej wielkości pudełko z czerwonym krzyżykiem na wieczku. Gdy miałam zapuścić się w głąb sklepu mruknął.
-Ściągnij to haori, bo cię jeszcze ktoś z Hitsugayą pomyli. – Popatrzyłam na niego zdziwiona i ruszyłam korytarzem.
Sprawdziłam wszystkie pokoje, w których przypuszczalnie mógł być kapitan dziesiątego oddziału, ale nigdzie go nie było. Gdy straciłam nadzieję na odnalezienie go napatoczył się gościu w kapelutku, czytaj Urahara.
-Witam szanowną panią Hitsu… a przepraszam Kurosaki w mych skromnych progach. W czym mogę pomóc?
-Widział pan może kapitana Hitsugayę? – Pomyłkę z nazwiskiem puściłam mimo uszu.
-Pewnie siedzi na dachu, albo zszedł do podziemi.
-Dziękuję. – Powiedziałam wchodząc do najbliższego pustego pokoju. Przeszłam przez całą długość pomieszczenia by znaleźć się przy drzwiach na taras.
Rozsunęłam je i usiadłam na drewnianym podeście. Położyłam apteczkę na podłodze a obok niej położyłam ładnie złożone haori.
-Toshiro…? – Zawołałam niepewnie nie wiedząc czy chłopak życzy sobie mojej obecności. Coś mi mówiło, że on tu jest.
Nie pomyliłam się. Wylądował bez głośnie i równie cicho zbliżył się do podestu.
-Coś się stało Kurosaki? – A ten znowu po nazwisku.
-Twoje rany…
-Nic mi nie będzie. – Uciął krótko. Powiedział, co wiedział, po czym wycofał się o kilka kroków i przymierzał się do wskoczenia na dach.
-Obiecałeś coś. – Powiedziałam, gdy miał się wybić.
Otworzył szeroko te swoje turkusowe oczy, jego zdziwiona mina wyglądająca tak zabawnie, lecz po chwili pokręcił głową i poważnym tonem głosu stwierdził podchodząc ponownie do tarasu.
-Niczego nie obiecywałem Kurosaki. – Zacisnęłam dłonie w pięści wstając. Zamachnęłam się by mu przywalić, ale w tym momencie zrobiło mi się ciemno przed oczami a z oddali usłyszałam ciche. – Kuso…
Ocknęłam się po kilku minutach. Hitsugaya trzymał mnie mocno w swoich ramionach, siedzieliśmy na drewnianym podeście.
Miał zamknięte oczy i musiał być na czymś bardzo mocno skupiony. Wokół niego lśniło reiatsu i przechodziło do mnie.
-Nie ruszaj się jeszcze przez chwilę… - powiedział nie otwierając oczu.
-Co robisz?
-Uzupełniam poziom twojego reiatsu… nie wiele brakowałobyś zmieniła zameldowanie na Soul Society. – Popatrzyłam na niego zdziwiona i spuściłam głowę. Teraz patrzyłam na jego tors, przez który przebiegały trzy szramy. Krwawiące szramy.
-Toshiro przestań! Przestań natychmiast!! – Krzyknęłam a chłopak natychmiast otworzył swoje turkusowe oczy.
Był tak zdumiony moją reakcją, że nie potrzebowałam wiele siły by się mu wyrwać. Wzięłam apteczkę i bez ceregieli ściągnęłam mu górną część kimona.
Zaczęłam od rany na torsie, ponieważ wydała mi się najgroźniejsza. Trzy głębokie, krwawiące rany zaczynające się na prawym barku, a kończące się na ostatnim lewym żebrze. Wyglądało to dość paskudnie, ale to mnie nie ruszało… nie takie rzeczy widywałam u ojca w klinice.
Ostrożnie przemyłam każdą szramę, co zostało skwitowane krótkim ostrym syknięciem, a następnie przyłożyłam gazę i delikatnie zabandażowałam.
Jedyne, co mnie irytuje to, to, że patrzy mi na ręce, a ja tego nie lubię. Wzięłam, więc odwet i przy opatrywaniu rany na lewym ramieniu nie byłam już taka delikatna.
-Co ty wyprawiasz Kurosaki?!
-Nic… opatruję cię. – Mruknęłam a w myślach skakałam z radości, choć szczerze powiedziawszy miałam wyrzuty sumienia, że tak podle go traktuje po tym jak już kilkakrotnie uratował mi życie (dwa lata temu po meczu z licealistami i dzisiaj trzy razy). – Boli?
-A, co ja dziecko jestem? Mam płakać z tego powodu?
-To by było coś nowego. – Mruknęłam zasępiona. Po raz kolejny przemyłam ranę, lecz tym razem delikatniej. W tym momencie coś mnie tknęło i pocałowałam to miejsce… zupełnie jak moja mama, gdy się skaleczyłam. Pośpiesznie przyłożyłam gazę i zabandażowałam. – Postaraj się nie przeforsować, bo ci się rany otworzą.
-Co ty przed chwilą zrobiłaś?
-Opatrzyłam twoje rany…, co w tym dziwnego? – Zapytałam podnosząc się z podłogi. Otworzyłam drzwi do pokoju, lecz gdy chciałam przekroczyć próg pokoju shinigami złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął mnie do siebie, a drzwi zamknął z wielkim impetem.
-Nie o to mi chodziło, Kurosaki.
-Lepiej się prześpij Hitsugaya. – Warknęłam, gdy unieruchomił drzwi lodem.
-Od, kiedy zwracasz się do mnie po nazwisku? – Zapytał odwracając mnie przodem do siebie.
-Od teraz. Coś ci nie pasuje Kapitanie Hitsugaya? – Warknęłam kładąc nacisk na stopień i nazwisko.
-W twoich ustach to brzmi jak obelga.
-To zacznij się przyzwyczajać mości kapitanie.
-Co w ciebie wstąpiło Kurosaki? – Zapytał cicho przysuwając się do mnie.
-Nic szczególnego. – Powiedziałam nie patrząc mu w oczy.
Nie pytał, nic nie mówił tylko mocno mnie przytulił (o zrymowało się od aut.). Po kilku długich sekundach odsunął się z wahaniem a następnie lekko podniósł mój podbródek.
-Dziękuję… Karin. – Po tych słowach nachylił się i delikatnie mnie pocałował. Nie zastanawiałam się tylko zanurzyłam dłonie w jego białych włosach i przyciągnęłam go do siebie by nie ważył się odsunąć.
-Karin?! – Dał się słyszeć głos Ichigo, ale mnie to nie obchodziło, teraz liczył się tylko Toshiro i jego pocałunek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz