poniedziałek, 23 lipca 2012

Bleach 2.4


Stałam na środku jakiejś polany… wiał mocny, zimny wiatr a w powietrzu unosiły się płatki jakiegoś kwiatu. Odetchnęłam głęboko. Lekki aromat śliwek otaczał polanę.
Rozglądałam się niepewnie w poszukiwaniu jakiejś wskazówki gdzie też mogę się znajdować…, ale nic takiego nie znalazłam. Westchnęłam głośno.
-Usłysz mnie… wołaj me imię #@$%! - Przed moimi oczami pojawiła się owa dziewczyna ze snów, które dręczyły mnie jeszcze przed śmiercią. Nie była przerażająca… miałam wręcz wrażenie, że dobrze ją znam, jej twarz była lekko zasmucona. – WOŁAJ MNIE!! MOJE IMIĘ TO… #@$%!
Krzyczała, ale niewiele to zmieniało… nie potrafiłam, a może podświadomie nie chciałam usłyszeć jej imienia.
Zwiesiła smutno głowę. Długie fioletowe loki zakryły jej bladą twarz.
-Nie jesteś gotowa by mnie przyjąć… - szepnęła tak, że wyszło ni to pytanie ni to twierdzenie. – Będę czekać… pamiętaj…, gdy będziesz zdecydowana wołaj.
***
Obudziłam się w jakiejś zapyziałej budzie. Leżałam na drewnianej zakurzonej podłodze, a za plecami wyczułam ścianę. Zostałam położona na prawym ramieniu a ręce zostały związane w nadgarstkach, na plecach.
Ostrożnie rozejrzałam się po pomieszczeniu. Niedaleko mnie leżało trzech mężczyzn, dwóch znałam mieli na sobie te same szaty, co wcześniej. Miedzy nimi ulokował się gościu w brązowym wdzianku. Nigdzie nie było widać gościa w łososiowym ubranku.
Powoli zaczęłam się podnosić. Kretyni nie związali mi nóg, ale cóż moje szczęście! Przewróciłam się na brzuch i powoli podkurczyłam nogi by móc się podnieść. Udało się! Na palcach podeszłam do pozbawionego drzwi przejścia i ostrożnie rozglądnęłam się po okolicy.
Nie było nikogo, więc można iść. W planach miałam dostanie się do pobliskiego lasku a później pozbyć się jakoś tych więzów.
Byłam w połowie drogi do lasu, gdy za plecami usłyszałam głos.
-Dokąd się wybierasz?
-Do nikąd. – Po co udawać grzeczną dziewczynkę skoro i tak już nic z tego nie wyniknie? W czym mi to pomoże? W niczym, więc dam sobie spokój. – Z resztą, co cię to obchodzi?!
-Widzę, że się zgrywasz… - Powiedział zmuszając mnie do wycofania się pod najbliższe drzewo. – A byłaś taka miła Karin-chan…
-Dawno temu i nie prawda przygłupie! – Wrzasnęłam, gdy wyciągnął katanę i teraz jej ostrzem próbował rozchylić brzegi yukaty. – Zboczeniec!
-Zamknij się! Widzę, że będziesz doskonałym towarem do burdelu. Jesteś dziewicą? – Zapytał z miną psychopaty. – Na dobry początek będzie można zlicytować twoje dziewictwo!
-Nie twój interes!
-Myślę że znajdzie się jakiś baron lub inny ważny pan który zechce świeżej krwi na kilka nocy. Piesi nie za duże, ale też nie za małe… doskonale! – Powiedział dotykając mojego biustu. Po moim ciele przeszły ciarki. Nie miałam mu jak uciec. Jego dotyk wywoływał u mnie mdłości.
-Nie dotykaj mnie!
-Takie ciałko aż się prosi o dotyk… wiem, że ci się podoba… zawsze się podoba, ale tę ozdobę to chyba komuś ukradłaś… - powiedział dotykając łańcuszka. Nagle jego palce zaczęły pokrywać się szronem. Zdziwiony oderwał rękę, która po chwili wróciła do pierwotnego stanu. Wykorzystałam moment jego roztargnienia i z całej siły kopnęłam go w krocze a następnie z kolana w szczękę. Mężczyzna osunął się na ziemię nieprzytomny.
Nie czekałam na zaproszenie tylko zaczęłam uciekać przez las. Na szczęście udało mi się jako tako poprawić yukatę bez użycia rąk, więc nie świeciłam biustem.
Gałęzie uderzały mnie w twarz zostawiając rany oraz niszcząc kimono po chwili wybiegłam na drogę.
Nie mogłam złapać oddechu, a przecież przed śmiercią byłam w bardzo dobrej by nie powiedzieć, że doskonałej kondycji… w lepszej to chyba tylko Ichigo był. Zmusiłam mięśnie do wysiłku, ale odmawiały posłuszeństwa. Ból głowy powrócił ze zdwojoną siłą… upadłam na drogę i nie miałam siły by się podnieść.
Minęło może dziesięć minut, lecz mi się wydawało, że więcej, gdy usłyszałam głos mężczyzny w łososiowym wdzianku, którego znokautowałam.
-Daleko to ty nie uciekłaś… - Powiedział a ja usłyszałam metaliczny szczęk wyciąganej z pochwy katany. Patrzyłam jak jego cień unosi wysoko miecz. Zamknęłam oczy w momencie, gdy zaczął go opuszczać. Jednak nie poczułam metalu na skórze tylko usłyszałam radosny pisk jakiejś dziewczynki oraz donośne uderzenie metalu o metal.
-Ohayo, prosiaczku! Sashiburi da nee! – Uniosłam powieki i zobaczyłam nastolatkę z różowymi włosami i ubraną w czarne kimono. W ręce pewnie trzymała miecz.
-Czego chcesz przeklęta shinigami!
-Pobawić się! – Powiedziała uradowana i bez ostrzeżenia zaczęła atakować. Otworzyłam szerzej oczy… czy ta dziewczyna była nienormalna?! – Aa… jaka szkoda  że Ken-chan nie mógł dzisiaj opuścić Seiretei… pobawił by się z nami.
Czy to miejsce to jakiś film o słabej fabule? Przecież w niebie miało być spokojnie, a tu na każdym kroku tylko walczą na miecze.
Próbowałam się podnieść, ale jakaś nie znana mi siła przygniatała mnie do ziemi. Nagle dźwięk zderzających się ostrzy ustał. Powoli podniosłam się do siadu.
Znajdowałam się na środku polany, w około znajdował się las a za nim góry ze szczytami pokrytymi śniegiem. W powietrzu unosił się lekki zapach śliwek oraz drobne płatki kwiatów.
To zdecydowanie nie było miejsce, w którym jeszcze nie tak dawno byłam, zastanawiało mnie jak ja się tu znalazłam.
Jedna rzecz się zgadzała. Nadal miałam na sobie to samo ubranie oraz moje ręce był związane na plecach.
Podniosłam się do klęczek i zauważyłam fioletowo włosom dziewczynę ze snu.
Jej fioletowe loki unosiły się na wietrze, co jakiś czas zasłaniając bladą owalną twarz. Usta w kolorze bladego różu ułożone były w delikatny uśmiech, a duże ciemno fioletowe oczy były lekko przymrużone.
Miała na sobie kimono w kolorze dojrzałych śliwek węgierek z kwiatowym zdobieniem oraz bladoniebieskie obi. W ręce trzymała liliową laskę z czterema rozgałęzieniami na górze oraz srebrną obręczą przechodzącą przez środek. Na obręczy były cztery „łezki” i jak się miało później okazać każda miała wygrawerowany znak kanji oznaczający żywioł.
Widziałam jak jej usta się poruszają, ale nic nie słyszałam. Dziewczyna powoli zbliżyła się do mnie. Laska rozpłynęła się w powietrzu.
-…ka? – jej głos był cichy i melodyjny. – …suka?
Z jej pleców wyrosły ogniste skrzydła, które o dziwo nie naruszyły kimona, a wokół jej postaci zaczęło się pojawiać coraz więcej wirujących płatków.
-…masuka? – W jej dłoniach pojawiły się dwie kule, jedna dziwnie naelektryzowana. – Kikoemasuka?
Więc to cały czas powtarzała. Powietrze wypełniło się zapachem ozonu.
-Kikoemasenka… - powiedziała zasmucona, cała magiczna otoczka dziewczyny znikła a w jej rękach ponownie pojawiła się liliowa laska. Nie wiele brakowałoby się rozpłakała. Odwróciła się na pięcie i powoli zaczęła się oddalać.
-N…nie! Zaczekaj! – Krzyknęłam próbując podnieść się z ziemi. Była zaskoczona, ale bardzo szczęśliwa. – Nie odchodź! Gdzie ja…?
-Spokojnie… nie masz się, czego bać. – Powiedziała dotykając prawą dłonią mojego policzka. – To miejsce to twój świat… odzwierciedlenie duszy. Czekałam… aż otworzysz na mnie serce…
-Ale, kim ty jesteś?
-Twoim zanpaktou… moje imię to Umehime, pani. – Powiedziała lekko się kłaniając.
-Moim żniwiarzem… - szepnęłam zdziwiona. Po chwili opamiętałam się i przedstawiłam się. – Nazywam się Kurosaki Karin.
-Karin-sama… wiem. – Powiedziała uśmiechając się lekko. – Od teraz to należy do ciebie.
Wyciągnęła rękę, w której trzymała laskę. Moje ręce nie były już związane.
-Przecież to jest twoja własność Umehime-san…
-Karin-sama… zaakceptuj mnie lub odrzuć…, jeśli mnie przyjmujesz weź to, jeśli nie to powiedz.
Nie miałam pojęcia, o co jej też może chodzić, ale niepewnie przyjęłam jej drewnianą laskę.
-Arigatou Karin-sama… - szepnęła i zostałam sama na polanie. Rozglądałam się nerwowo szukając fioletowowłosej, ale nigdzie jej nie było.
-Umehime! – Krzyknęłam i w tym momencie ocknęłam się na drodze gdzie różowo włosa nastolatka dalej walczyła z facetem w łososiowym ubranku.
Pierwsze, co odnotowałam to, to, że moje ręce są wolne, a obok mnie leży katana z tsubą w kształcie płatka kwiatu, oraz fioletową rękojeścią.
Nagle za zarośli wyszli pozostali mężczyźni, którzy byli w rozpadającej się budzie. Uśmiechali się szyderczo do walczącej dziewczyny, która o dziwo wydawała się być uradowana świadomością, iż pojawiło się więcej przeciwników.
Podniosłam katanę z ziemi i wyciągnęłam z pochwy. Srebrne ostrze zalśniło w słońcu. Nie wiedziałam, co mam zrobić i gorączkowo myślałam jak by tu odciągnąć nowoprzybyłych zbirów od uradowanej różowowłosej.
-Umehinme… - Powtarzałam gorączkowo w myślach, nie spodziewałam się, że mi odpowie.
-Karin-sama… jestem przy tobie. - Powiedziała cichutko i uniosła moją prawą dłoń, w której trzymałam miecz. - Pomogę ci… pokieruję twoimi ruchami… ufasz mi?
-Tak...
-To dobrze. - Przejęła kontrolę nad moim ciałem, uniosła miecz tak, że ostrze leżało prostopadle do mojego ramienia, a następnie lewą dłonią dotknęła końca rękojeści. - BAN-KAI! Yon youso!
W ręce pojawiła się owa liliowa laska z łezkami, dodatkowo miała teraz ciemnofioletową szarfę przewiązaną nieco niżej niż "głowica". Wyciągnęła prawą rękę przed siebie i powiedziała.
-Kaminari no yuuyakke! - Powietrze stało się świeższe a niebo przecięły pioruny. Nagle błyskawice objęły wszystkich mężczyzn. - IKE!
Napastnicy zostali porażeni i bezwładnie opadli na ziemię. Ostatnie, co zapamiętałam to zdziwioną minę nastolatki oraz to, że miałam w ręce na powrót katanę.
Potem była już tylko ciemność.
***
SŁOWNICZEK:
*Ohayo - Cześć, dzień dobry
*Sashiburi da nee - kope lat! (wolne tłumaczenie bardziej pasujące do sytuacji)
*Kikoemasuka? - Słyszysz mnie?
*Kikoemasenka? - Nie słyszysz?
*Umehime - pisane znakami "kwiat śliwy" i "księżniczka"
*Arigatou - Dziękuję
*...Yon youso - ... Cztery żywioły (Karin będzie mówiła Umehime yon youso)
*Kaminari no yuuyakke! - Zorza błyskawic.
*Ike! - Idźcie, ruszajcie! (niepotrzebne skreślić ^^)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz