środa, 14 sierpnia 2013

Bleach 2.16


Dedykacja:
Dla wszystkich czytelników, którzy czekali na ten rozdział.
Przepraszam że tak długo.

Van 
Skarbie dzięki za piękne szablony. W przeciągu chyba miesiąca aż dwa... :*




-Widzę, że się uspokoiłaś… - powiedział z uśmiechem szaleńca. – To dobrze.
-Ja wcale nie jestem spokojna! – wrzasnęłam. Gdy tylko przypomniałam sobie co ta podła niebieskowłosa świnia zrobiła mojej przyjaciółce i że być może lada chwila ktoś się zjawi by mi pomóc odzyskałam wigor by zacząć się szarpać z linami którymi byłam związana.
-Aj… myślałem że będziesz grzeczna. – Mruknął kucając przy mojej twarzy. Na ustach błąkał mu się cyniczny uśmieszek. Lodowatą dłonią pogładził mój policzek. – Ale to nic. Lubię takie niepokorne…
-Nie dotykaj mnie! – Warknęłam próbując odsunąć twarz od jego ręki, ale że ręce miałam związane nad głową to nie miałam jak.
-Cii… - Przyłożył palec wskazujący na moich wargach. – Nie złość się tak… to szkodzi urodzie… zmarszczki Ci się porobią.
-Powiedziałam NIE DOTYKAJ!
-O nie, dziś Karin, to ty będziesz robić co Ci karzę… to czy zrobisz to po dobroci czy pod przymusem… cóż to twoja decyzja.
-Co Ci to da? Co będziesz miał z mojej śmierci?!
-Nie tyle co z twojej śmierci co z Twoich ostatnich godzin przed nią. – Oblizał chciwie wargi. Już nie tylko przez zachowanie można było zobaczyć iż jest zdrowo pokręcony. Jego oczy, twarz… wszystko mówiło, wręcz krzyczało że gościu ma nierówno pod kopułką. – Umrzesz, należąc TYLKO do mnie… będziesz cała moja… Karin… tylko…
Mówiąc to wsunął dłoń pod górę mojego szkolnego mundurka.
Otworzyłam szeroko oczy, byłam przerażona ale na szczęście nie straciłam jeszcze zdrowego rozsądku.
-Powiedziałam nie dotykaj…! – nie zdołałam nawet dokończyć zdania jak wepchnął między moje wargi swój język. Całował zaborczo i brutalnie, nie dając możliwości bym mogła go ugryźć czy zaczerpnąć tchu. Po chwili poczułam jak druga dłoń Ribatiego wślizguje się pod moje ubranie, a on sam siada na mnie okrakiem, także nie miałam nawet sposobności by skopać go z siebie.
Wyciągnął dłonie spod mojego ubrania i rozwiązał obi po czym ściągnął ze mnie hakamę którą rzucił gdzieś daleko, także wylądowała w kącie przy wejściu do jaskini.
-Masz seksownie zgrabne nóżki Karin… - powiedział przesuwając się na moje podudzia. Rękami zaczął gładzić uda i pośladki.
-Nie…! Nie dotykaj! Przestań! – Próbowałam wierzgać nogami ale był stanowczo za ciężki jak dla mnie.
Podążył dłońmi w górę moich ud aż na biodra po czym chwycił brzegi spodniej yukaty i pewnym ruchem rozchylił krańce materiału.
Dłońmi błądził po moim brzuchu pnąc się coraz wyżej. W końcu dotarł do moich piersi, a na końcu dotknął niedużego smoka którego nosiłam na szyi.
-To. Też. Od. Niego?! – Warknął wściekle, patrząc na zawieszkę.
-Nie… wiem… nie pamiętam… - Choć mówiłam prawdę że nie pamiętam skąd mam tą zawieszkę to on uznał że kłamię. Nie chciałam żeby zawieszka została zniszczona. Przypominała mi że nie wszystkie wspomnienia wróciły i dawała motywację by medytować by je odzyskać. – Co ty…!
Zerwał smoka z mojej szyi i z furią rzucił nim o ścianę. Patrzyłam jak smok zmienia się w drobinki opadające na podłoże jaskini. Pod adresem Ribatiego leciały same wyzwiska.
Gdy tak patrzyłam na opadające drobinki które kiedyś były pięknym smokiem w mojej głowie pojawiły się setki obrazów. Dostałam z całej siły w twarz.
Krzyczałam.
Już sama nie wiem czy to z powodu uderzeń Ribatiego czy też bólu wywołanego powrotem wspomnień.
Już pamiętałam skąd smok znalazł się na mojej szyi, kim tak naprawdę jest dla mnie Kapitan Dziesiątego oddziału…
-TOSHIRO! – Wrzasnęłam w nadziei że białowłosy przyjdzie mi na ratunek nim ten napalony maniak przejdzie do czegoś gorszego niż dotykanie mojego ciała.
Spoliczkował mnie mocno. W myślach powtarzałam sobie by nie płakać. Nie pokarzę mu że jestem słaba, że udało mu się mnie doprowadzić do łez. Czułam jak po nadgarstkach spłuwa mi krew.
-Uwalnianie dużych pokładów energii nic Ci nie da… postawiłem najsilniejszą barierę. – Wyszeptał złowieszczo gładząc moje udo.
Nim skończył szeptać w jaskini zrobiło się cholernie zimno, ale Kyou nie zwracał na to uwagi.
-Souten ni zase… Hyourinmaru! – dało się słyszeć charakterystyczny głos kapitana dziesiątki, a ręka Ribariego która opadał by mnie znów uderzyć została opleciona przed łańcuch zakończony sierpem.  Nim jednak ręka niebieskowłosego została skuta lodem Ribati zdążył uskoczyć.
-Toshiro! Jego zanpaktou pochłania reiatsu! – Krzyknęłam nim Kyou rzucił na mnie kidou milczenia.
-To wspaniale… - Dało się słyszeć drugi głos, więc Toshiro nie przyszedł sam? Co za ulga. Po chwili rozpoznałam głos. To był Yumichika.
-Yumichika! Nie wtrącaj się! – Warknął kapitan.
-Przykro mi to mówić kapitanie ale muszę odmówić wykonania rozkazu. To nie do pomyślenia że tak paskudna istota ma walczyć z kimś o randze kapitana… to niegodne pańskiej rangi Hitsugaya-taichou… Tylko proszę nie mówić kapitanowi Zarakiemu… - Powiedział z tajemniczym uśmiechem i wyciągnął zanpaktou z sayu. – Rozerwij w obłędzie Ruiro no Kujaku.
Cała jaskinia rozbłysła zieloną poświatą pochodzącą z Shikai oficera jedenastki. Nim ktokolwiek zorientował się w sytuacji, zielone pędy oplotły Kyou i wyciągnęły go z jaskini.
Niemal w tej samej chwili Toshiro zdjął ze mnie kidou milczenia. Znów mogłam mówić ale nawet słówko nie chciało przejść mi przez gardło.
Obejrzał mnie dokładnie zaciskając przy tym dłonie w pięści. Szybkim krokiem podszedł do mnie i wprawnym ruchem katany rozciął więzy na moich nadgarstkach.
Podniosłam się do siadu a rozchylone kimono zsunęło mi się z ramion. W myślach niczym mantrę buddyjską powtarzałam sobie „nie będę płakać” . Nie chciałam komukolwiek pokazywać ze jestem słaba, że ta wojownicza postawa to tylko maska. Toshiro kucał obok mnie i nie minęła minuta jak wtuliłam się w niego starając się powstrzymać szloch.
Nagie ramiona drżały od powstrzymywanego szlochu i były owiewane przez ciepły wiatr wpadający przez wejście do jaskini.
Podniosłam lekko głowę w nadziei że spotkam wzrok Toshiro, ale on wpatrywał się w ścianę za moimi plecami. Ułożyłam głowę na jego barku i wtedy nie wiedzieć czemu tama pękła. Już nie potrafiłam i nie chciałam powstrzymywać łez które cisnęły się do moich oczu. Niepowstrzymywane słone krople swobodnie spływały po moim policzku.
Wstydziłam się tych łez, słabości, a także powiedzieć białowłosemu by mnie przytulił, oraz dodał jakoś otuchy. Bałam się również odrzucenia.
Po kilkunastu minutach na gołych plecach poczułam chłód jego dłoni. Objął mnie tak delikatnie jakby się bał, że rozpadnę się na miliardy drobnych kawałeczków od mocniejszego dotyku. Objęcia dopiero po upływie chwili nieco zacieśniły się, jakby się bał że nie będę chciała żeby mnie przytulił.
Przytulona do jego torsu czułam jak szybko i ciężko oddycha, próbując się uspokoić.
-Zdążyłem… - szepnął a w jego głosie dało się słyszeć ogromną ulgę. – Zdążyłem Karin…
Poczułam jego oddech na swojej szyi, który delikatnie mnie łaskotał. Odsunął mnie od siebie na odległość wyciągniętej ręki i odwiązał obi. Wprawnymi ruchami poprawił yukatę i zawiązał pas w kokardkę.
Pochylił się by mnie pocałować ale zatrzymał się w połowie jakby coś mówiło mu „STOP”. W jego turkusowych oczach widziałam rozdarcie, niepewność. Miałam ochotę wykrzyczeć „Pamiętam” ale te słowa wydały mi się błahe, głupie no i nie pasujące do sytuacji.

czwartek, 31 stycznia 2013

Bleach 2.15

Dedykacja:
Dla cierpliwych którzy czekali na kolejny rozdział.

Przepraszam że tak długo nic się nie pojawiało na blogu choć obiecywałam że rozdział pojawi się już w listopadzie. Zwaliło się dużo nauki i wyczerpujące wykłady co kończyło się błogim lenistwem w domu. Czasem doskwierał brak weny... no dobra od lipca nie miałam w ogóle weny na to opowiadanie. Podziękujcie egzaminowi z Patofizjologi bo dzięki niemu wena wróciła i oto jest rozdział.
Dziękuję za cierpliwość i przepraszam że musieliście tyle czekać.

Gdyby ktoś chciał się ze mną skontaktować to moje gg: 7264189





Po środku pokoju leżała Sairi, jej bordowe włosy rozsypane były na podłodze, a ubranie w nieładzie, dopiero po dłuższej chwili dotarło do mnie iż ma wbite w serce zanpaktou. Miecz jednak nie był jej… miał okrągłą tsubę oraz bladoniebieską rękojeść, żniwiarz mojej współlokatorki miał czerwoną Tsukę (rękojeść) oraz nie posiadał tsuby.
Z jej serca wypływała krew oraz uciekało reiatsu. Słabła z każdą chwilą.
-Sairi! – krzyknęłam podbiegając do niej, lecz gdy chciałam wyciągnąć katanę z jej ciała zostałam obezwładniona za pomocą kidou.
-Bakudou no ichi. Sai. – Mimo iż zaklęcie zostało wykonane bez przyśpiewki było niesamowicie mocne tak że powaliło mnie na podłogę. Nim zdążyłam w jakikolwiek sposób zareagować by wezwać pomoc zostałam potraktowana kolejnym zaklęciem. – Bakudou no ni. Damaru. (blokada poziom drugi. Milczenie. Kidou mojego autorstwa)
Nie mogłam wydobyć z siebie głosu, patrzyłam tylko na twarz Sairi, która była przede mną. Jej oczy zwykle roześmiane i pełne iskierek  teraz były puste jak u lalki. Z kącików oczu spływały powoli łzy.
Po chwili usłyszałam skrzypienie podłogi, a przede mną pojawiły się czyjeś stopy. Jednego byłam pewna, to był mężczyzna. Skąd to wiem? Ponieważ miał niebieską hakamę od mundurka Akademii.
-Dałaś się zaskoczyć Karin-chan… - tajemnicza osoba kucnęła i podniosła mój podbródek do góry. Z przerażeniem patrzyłam na Ribatiego. Co on tu robił?! Podniósł mnie do siadu i poprawił sobie obi przy hakamie. – Mówiłem że będę o Ciebie walczyć… a ten białowłosy kapitanek od siedmiu boleści… MIAŁAS SIĘ Z NIM NIE SPOTYKAĆ!
Próbowałam uwolnić się z zaklęcia ale nie wyszło. Kyou położył swoją dłoń na moim policzku i pogładził go.
-Będziesz tylko moja Karin-chan… - Ścisnął mocno mój podbródek. – Tylko i wyłącznie moja… Ale wiesz… myślałem że jesteś bystrzejsza… a wiesz dlaczego? Bo myślałem że domyślisz się kto zabija… że domyślisz się że to ostrzeżenie…, ale nie… wolałaś się dalej spotykać się z tym lalusiem z dziesiątki… nie zależy ci na znajomych…
Patrzyłam na niego z przerażeniem. On był chory psychicznie. Raz, nie był w moim typie, dwa, skąd niby mogłam wiedzieć że to on zabija? A trzy, obmacywał każdą napotkaną dziewczynę! Jak tu umówić się z kimś takim? A tak nawiasem mówiąc to z Toshiro spotykałam się tylko po to by pomógł mi w nauce Kidou.
-Skoro nie zależy ci na znajomych to powiedz „bai bai” swojej współlokatorce. – wyciągnął prawą rękę w kierunku Sairi i z satysfakcją powiedział. – Korose. Hebi.
Jak na zwolnionym filmie widziałam jak zaciśnięta w pięść dłoń Sairi powoli rozluźnia się by po chwili zmienić się w proch. Gdyby nie fakt że narzucono na mnie kidou milczenia to usłyszał by mnie cały akademik jak nie całe Soul Society. Z oczu spłynęły mi łzy. Z Sairi, jako jedną z niewielu potrafiłam się dogadać, choć czasem się kłóciłyśmy o bzdety to i tak fajnie nam się razem mieszkało.
Czemu tak beznadziejnie szło mi z kidou? Gdybym była lepsza z tego przedmiotu, może udałoby mi się wezwać pomoc dla Sairi. Gdybym umiała… gdybym pamiętała… przełamałabym je! A tak? Musiałam patrzyć jak moja przyjaciółka umiera… nie umiera, jest mordowana na moich oczach przez psychopatę. Takie myśli przebiegały mi przez głowę gdy patrzyłam na puste ubranie bordowowłosej.
Z oczu spłynęły mi łzy, a bezdźwięczny szloch wyrwał się z piersi. Ribati schował swoją katanę do sayu a następnie chwycił mnie za włosy i pociągnął do góry.
-My zabawimy się gdzieś indziej. – Powiedział przerzucając mnie przez bark. Przytrzymał mnie mocno i wyskoczył przez okno. Używając shunpou przeniósł nas chyba do Rukongai.
Rzucił mnie na materac w jakiejś jaskini i cofnął kidou milczenia.
-ODBIŁO CI?! – wrzasnęłam powstrzymując płacz. – CO CI TO DAŁO ŻE ZABIŁEŚ SAIRI?!
-Czystą satysfakcję… - rzucił mnie o ścianę jaskini, po czym cofnął kidou blokujące moje ruchy więc bez wahania dobyłam katany którą miała m przy obi.
-Tobe… Umehime! – Wydałam komendę uwalniającą Shikai. Katana momentalnie zrobiła się fioletowa, a ja przyjęłam pozycję bojową. Ribati jednak nie pozostawał z w tyle. Również uwolnił swoje zanpaktou.
-Oplataj by zabijać… HEBI! – nim zrobiłam chociaż ruch by zaatakować chłopaka klinga rozjarzyła się na niebiesko i znikła.
-Ume… - ledwie zaczęłam wypowiadać słowa jednego z ataków jak moja szyja została mocno opleciona. Zaczęłam walczyć o oddech w momencie gdy oplecione zostały moje ramiona z klatką piersiową i mocno ściśnięte. Otworzyłam szeroko oczy z których mimowolnie spływały mi łzy. Wypuściłam Umehime z dłoni. Nie byłam w stanie jej trzymać. Ribati podszedł do mnie i kopnął katanę bym w razie jakiegoś niedopatrzenia z jego strony nie mogła jej użyć.
-Karin-sama! – Obok miecza zmaterializowała się fioletowowłosa, jednak nim zdołała cokolwiek zrobić była otoczoną potężną barierą.
-Radzę oszczędzać siły Karin-chan… mo mi zginiesz nim zabawa się rozkręci. – Powiedział zachłannie oblizując wargi. Osunęłam się na kolana walcząc o oddech. – Hebi, nie uduś mi jej.
Warknął a nacisk na moją szyję stał się lżejszy. Złapałam gwałtownie powietrze kaszląc przy tym.
-Tobenai… - wychrypiałam słabo patrząc na przerażoną i smutną Umehime. Dziewczyna zniknęła a na ziemi leżała teraz najzwyklejsza katana z fioletową rękojeścią i tsubą w kształcie płatka kwiatu. Do tej pory tylko Toshiro wiedział że Umehime potrafi się materializować przy mnie w czasie shikai.
Ribati wziął mnie na ręce. Tym razem delikatniej i zaniósł mnie w głąb jaskini. Ułożył mnie na jakimś materacu po czym usiadł na mnie okrakiem.
-Uwolnij… - Powiedział a uścisk na ramionach i klatce piersiowej zelżał. Była bym nieskończenie głupia gdybym nie skorzystała z tej szansy i nie zaczęła się z nim szarpać.  W odpowiedzi dostałam tylko mocno w twarz.
-Co ty robisz?! Puszczaj mnie! – Krzyknęłam gdy zabrał się za krępowanie moich rąk jakimś sznurem.
-Uspokój się. – warknął przywiązując moje ręce do jakiegoś haka. Na ustach błąkał mu się szaleńczy uśmiech. Szarpałam się zawzięcie, ale nic to nie dało, tylko otarłam sobie nadgarstki. – Jak się uspokoisz i rozluźnisz to nie będzie bolało… zobaczysz spodoba ci się.
Momentalnie zamarłam w bezruchu. Mimo iż próbowałam sobie wmówić że jest inaczej to cholernie się bałam.
-Wypuść mnie…
-Nie… W ten sposób będziesz tylko moja i nikogo więcej. – Poklepał lekko mój policzek. Gdybym tylko nie była związana to przypieprzyła bym mu z całej siły że gnój nie pozbierał by się przez pół roku! – Daję ci chwilę… lepiej żebyś się zrelaksowała bo inaczej będzie cholernie boleć.
Zanosząc się śmiechem poszedł do wyjścia z jaskini.
Po moim policzku spłynęły łzy. Dlaczego? Sama nie wiem. Może z wściekłości swoją bezradnością w obliczu zagrożenia którym ewidentnie był Kyou? A może z rozpaczy że ten pomyleniec najpierw zabawi się ze mną a następnie zabije na zawsze? Nie mogłam nic zrobić by wezwać pomoc.
W uszach usłyszałam głos Toshiro. „Gdybyś miała jakieś kłopoty to śmiało możesz mi powiedzieć, nawet jeśli miałabyś mnie obudzić w środku nocy.”
Chwilowa iskierka nadziei zgasła jak płomień zdmuchniętej świeczki. Bo niby kto jej pomoże? Przecież nawet nie miałam jak poinformować o tym co się stało. Wszak nie mam telefonu ani zdolności telepatycznych…
~Masz… ~ usłyszałam melodyjny głosik Umehime. ~Ćwiczyłaś to jeszcze dzisiaj… przypomnij sobie, dzisiejsze popołudnie w dziesiątce… w końcu Ci wyszło to zaklęcie Karin-sama.~
No tak! Jak mogłam o tym zapomnieć? Nowa iskierka nadziei rozbłysła we mnie i już nie zgasła.
Skupiłam się jak na treningu z Toshiro i zaczęłam szeptać formułkę modląc się o to by się udało.
-Przybądź na me wezwanie z ciemnych czeluści posłańcu, niech twe posłannictwo niesie wieści a mrok niech ustąpi. Czarny motyli sługo związany kontraktem, przybądź niech mój głos dotrze w najgłębsze czeluści piekła. Przyjdź Jigoku Chou. – Gdy na moim nosie wylądował czarnoczerwony motyl miałam ochotę krzyczeć z radości. Tygodnie nauki z Toshiro nie poszły w las, lecz gdy przyszło do podania treści wiadomości w głowie miałam pustkę. Szczerze powiedziawszy to nie miałam nawet pojęcia gdzie dokładnie jestem. ~Pośpiesz się!~ Ponagliła mnie Umehime. Jedyne co wydobyło się z mojego gardła to krótkie mało informujące dwa słowa. – Tasukete… Ribati…
Motyl niemal natychmiast wyleciał z jaskini. Modliłam się by Ribati go nie zauważył. Może ktoś jakimś cudem mi pomoże. Po chwili podszedł do mnie niebieskowłosy, włosy miał rozpuszczone a w powietrzu dało się wyczuć smród papierosów. Jedyne co mi pozostało w tej sytuacji to grać na zwłokę z nadzieją że ktoś przyjdzie i przerwie temu wariatowi nim mnie zabije.

c.d.n...