piątek, 27 lipca 2012

Bleach 2.14

Na początek podziękowania dla 
Van-sama
Kochana dziękuję za piękny szablon oraz za pomoc w stawianiu go na bloga.
Jesteś wielka XD

Dziękuję także czytelnikom którzy komentowali na poprzednim adresie bloga.
A teraz zapraszam do czytania.



-Hoero Zabimaru! – usłyszałam znajomy głos a prosto w maskę tego potwora uderzyło dziwne ostrze z zębami na końcach.
Potwór rozmył się niczym poranna mgła. Mały zaczął spadać z dużą szybkością.
-Ryota! – zerwałam się na równe nogi chcąc go złapać przed śmiertelnym upadkiem na kamieniste dno rzeki. – RYOTAAAAA!
-Mam cię.
-A… Abarai… san… - wyszeptałam widząc przed sobą czerwonowłosego porucznika z moim bratem na rękach.
-No już chłopie, nie płacz, to nie przystoi mężczyźnie. – Powiedział podrzucając malca lekko do góry. Jedną ręką trzymał zapłakanego Ryotę, a w drugiej miał miecz z zębami. – W porządku Tori-san?
Zapytał kucając przede mną.
-T… tak… - wyszeptałam.
-To dobrze, porozmawiamy gdzie indziej. – schował katanę która powróciła do normalnych wymiarów do sayu. Wstał i wyciągnął do mnie rękę. Niepewnie ją ujęłam i podniosłam się z kolan.
-Skąd wiedziałeś Abarai-san? – wyszeptałam.
-Kapitan Kuchiki kazał mi Cię obserwować.
-Co?!
-To co słyszysz, chodźmy stąd. – Pociągnął mnie w stronę mojej altanki. Mały zasnął wtulony w porucznika.
Gdy byliśmy już na miejscu położył Ryote w futonie i usiadł na ziemi.
-Napije się pan czegoś?
-Jaki pan. Możesz mówić mi po imieniu, gdy nie ma kapitana w pobliżu.
-D… dobrze…
-Renji. – wyciągnął dłoń.
-Asami. – Odpowiedziałam na jego gest tym samym. – Napijesz się czegoś?
-Nie dzięki. – usiadłam naprzeciwko niego.
-Dziękuję Renji.
-Za co?
-Ocaliłeś mojego brata przed tym potworem.
-Nic wielkiego, to moja praca jako shinigami. Chronić słabsze dusze przed Hollowami.
-Demo… jeśli byś się nie zjawił Ryota by zginął…
-Obserwowałem was więc mogłem szybko zareagować. No już głowa do góry.
-Ten cały Kuchiki… on powiedział że to na mnie będą… polować te stwory. – powiedziała cicho.
-Wiesz dlaczego?
-Wspominał… mówił coś o jakimś reiatsu… - Renji kiwnął głową.
-I co teraz?
-Nie wiem Renji… nie chcę zostawiać małego samego w Rukongai… boję się o niego…
-Wiem… życie tutaj to nie bajka.
-Nie mów tak jak byś mieszkał w Rukongai! Nie wiesz jak tu jest!
-Skąd możesz wiedzieć że nie wiem jak tu jest? Nie oceniaj mnie tak szybko. – Popatrzyłam na niego pytająco. – Inuzuri. To moja dzielnica.
-Przepraszam.
-Spokojnie, nic się nie dzieje. To jak? Co teraz zrobisz?
-Nie wiem… nie chcę zostawiać małego… daj mi trochę czasu…
-Asami, nie chcę nic mówić, ale pojawi się więcej hollowów. Może się zdarzyć że nikt nie zdąży pomóc twojemu bratu… kończąc Akademię, będziesz mogła zamieszkać z nim w Seiretei i co najważniejsze bronić go.
-Jak trafić do tego Seiretei? – zapytałam spuszczając głowę.
-Zaprowadzę Cię.
-Nie… dzisiaj musze iść do pracy, bo mały będzie głodować… i muszę znaleźć mu opiekę gdy mnie nie będzie.
-Trzymam Cię za słowo. – Kiwnęłam głową. Renji wytłumaczył mi jak dotrzeć do baraków szóstki. - … i nie zapomnij powołać się na Kapitana Kuchikiego. Będziesz pod jego opieką.
-J… jego… opieką?!
-To tylko tak strasznie brzmi. Innymi słowy, za jego poświadczeniem zostaniesz przyjęta do Akademii.  – wyjaśnił wstając.
-Sokka… dziękuję Renji.
-Nie ma sprawy. Trzymajcie się. – Powiedział stojąc w progu. – Ja, ne.
-Ja, ne…
***
(akcja równoległa do poprzednich rozdziałów)
Z perspektywy Karin:
Od śmierci Kannako minęły jakieś trzy tygodnie, a sprawa tajemniczego zniknięcia przyjaciółki mojej współlokatorki nie została wyjaśniona. Co gorsza, znikały kolejne dziewczyny. Nic nie wskazywało na to by sytuacja miała się zmienić, więc wprowadzono absolutny zakaz przebywania poza akademikami po zmroku.
Razem z Sairi wątpiłyśmy w ten nakaz, bo mimo tego dziewczyny znikały, a po kilkunastu dniach odnajdywano ich mundurki.
Zawsze przed snem rozmawiałyśmy z Sairi o tym, kto poluje na ładne dziewczyny tylko po to by je zabić? Ale nigdy nie mogłyśmy nikogo wytypować.
***
Cholera! Zaraz zamkną mi akademik! Biegłam jakby mnie sam diabeł gonił. Nie chciałam mieć problemów za przebywanie poza akademikiem. Na następny raz na trening wezmę setkę budzików, bym nie musiała pędzić z dziesiątki jak na złamanie karku.
Wpadłam do akademika w ostatniej chwili. Złapałam głęboki oddech i zaczęłam wspinać się po schodach na piętro.
Idąc myślałam o tym jak sprawić by Ribati dał mi w końcu święty spokój. Przecież ile razy można mówić ze nie pójdę z nim na żadną randkę?  Przecież dałam mu jasno do zrozumienia ze nie zamierzam się spotykać z kimś, kto wiecznie obmacuje inne dziewczyny, po za tym nie jest on w moim typie, wole bardziej opanowanych i spokojnych niż takich, co nie wiedza, co ze sobą zrobić by dziewczyna zwróciła na niego uwagę...
W końcu doczłapałam się na swoje piętro. Było wręcz nienormalnie cicho, przecież zawsze było słychać rozmowy czy piski, gdy zabrakło cieplej wody pod prysznicem, a tu nic… jak by zaraz miała przejść ogromna burza z piorunami i tornadem a nie wykładowca... Doszłam pod drzwi do pokoju i wtedy dotarło do mnie, iż drzwi, normalnie dokładnie zamknięte teraz są uchylone… zdziwiło, mnie to gdyż Sairi często paradowała w prześwitującej bieliźnie lub w ręczniku.... no dobra ja tez chodziłam taka wyrozbierana, gdy wyszłam spod prysznica, ale zawsze dbaliśmy by drzwi były dokładnie zamknięte.
-Sairi? – weszłam powoli do pokoju, drzwi złowieszczo zaskrzypiały. – Sairi! Moo… gdzie ona jest… Sai…!
Nie byłam w stanie nawet krzyknąć. To co zobaczyłam na środku pokoju sparaliżowało mnie i przeraziło.

c.d.n....

poniedziałek, 23 lipca 2012

Ogłoszenie

Ten blog nie jest plagiatem, został przeniesiony z adresu www.toshiro-to-karin-story.blog.onet.pl z przyczyn czysto technicznych takich jak utrudnianie komentowania, znikania bloga na jakiś czas, blokowania listy postów i innych niekoniecznie przyjemnych sytuacji.

Bleach 2.13


-Nee-saaaaaann~~!– Ryota obudził mnie wskakując na mój brzuch. To była jego ulubiona metoda budzenia.
-Ryota! –krzyknęłam na malca próbując powstrzymać śmiech. – Co się stało szkrabie?
-Pan dociepie~~!
-Do mnie?
-Haaai~~! –Powoli wstałam z łóżka i poprawiłam tylko, yukatę nie dbając o umycie twarzy czy doprowadzenie włosów do ładu.
-Ta… k? –zdumiona patrzyłam na mężczyznę w progu. Po chwili się opamiętałam i złożyłam głęboki ukłon. Dalej w ukłonie odsunęłam się od drzwi by jeśli będzie chciał mógł wejść do środka.
Wszedł powoli i rozglądnął się. Za nim wszedł drugi mężczyzna z czerwonymi włosami.
-Cio panowie kcą od sioscycki?! – pisnął wojowniczo Ryota.
-Ryota… -skarciłam go zakrywając mu usta i przytrzymując go lekko. – Ja… przepraszam za niego…
-Możemy porozmawiać?
-T… tak…, o co chodzi…?
-Na osobności. – Kiwnęłam tylko głową. – Renji, weź na chwilę chłopca.
-Co…, ale Taichou…
-Renji. –Czarnowłosy rzucił lodowate spojrzenie czerwonowłosemu.
-Tak jest kapitanie. – popchnęłam brata w stronę drzwi.
-Lyota nikcie nie icie bes sioscycki! – pisnął przytulając się do mnie.
-Ryota, proszę…na chwilkę. – malec pobiegł po oskubany z kory patyk średniej grubości i ciężkości i uniósł go w górę i wojowniczo rzucił do kapitana.
-Lyota blonic sioscycki! – Mężczyzna w haori zmierzył go zimnym spojrzeniem, zaś czerwownowłosy uśmiechnął się szeroko. – Lyota nikcie nie icie.
-Jesteś pewien chłopcze że ten patyczek wystarczy do bronienia siostry? – mały nabrał powietrze w policzki co wyglądało bardzo zabawnie. Ale czarnowłosy dalej był nieugięty i zimnym spojrzeniem mierzył chłopca.
-Ryota,idź… nic mi nie będzie. – Wzięłam go na ręce i wyniosłam z domku. Za mną wyszedł podwładny Kuchikiego. – Lubi gryźć…
-Myślę że jakoś się dogadamy. Abarai Renji, porucznik szóstego oddziału. – powiedział biorąc ode mnie chłopca.
-Tori Asami. – ukłoniłam się lekko.
-Toli Lyota! – pisnął radośnie malec. – Woo onii-cian tes ma mieca~~ Lyota kce ziobacyć!
W ten o to sposób na jakiś czas mój mały braciszek stracił zainteresowanie drugim gościem w altanie. Weszłam do środka i powoli zamknęłam drzwi wejściowe.
Nastała taka niezręczna cisza. Po chwili wykonałam bardzo głęboki ukłon.
-Arigatou gozaimasu. – Chwyciłam brzegi białej, yukaty, ponieważ była byle jak zawiązana i ukazywałaby piersi mężczyźnie.
-Ubierz się. – Podał mi yukatę, którą miałam wczoraj na sobie. No dobra nosiłam ją codziennie, bo nie miałam innej. Podniosłam się szybko i obróciwszy tyłem do kapitana ekspresowo założyłam wierzchnią yukatę i odpowiednio zawiązałam obi. 
-Dziękuję…i… ja przepraszam, że wczoraj nie podziękowałam…
-Idziesz do akademii… - przerwał mi w pół zdania.
-Co?
-To, co słyszysz. Zabieram Cię do Akademii Shinigami.
-Nie!Nigdzie nie pójdę.
-Chcesz dalej żyć na skraju nędzy skoro możesz żyć lepiej? A nie jako prostytutka…
-Jak pan śmie mówić tak o mnie! Nie zarabiam sprzedając się na rogu ulicy!
-A jak?
-Co to pana nagle zaczęło interesować!
-Marnujesz się tutaj, myślisz, że przyszedłbym wczoraj do tej jaskini? 
-Nie mam zielonego pojęcia…
-Gdybyś miała słabsze reiatsu, na pewno nie.
-Dziękuję za ratunek. – Powiedziałam kłaniając się i wyszłam z domku.
-Tylko później nie płacz, że Hollowy zabiły chłopca, bo nie będziesz w stanie go bronić.
-Jakoś sobie poradzę. – Gdy przechodził obok mnie czułam od niego zapach wiśni, oraz chłód bijący od jego osoby.
-Lepiej się zastanów nad tym, co powiedziałem. Gdy podejmiesz decyzję powiesz strażnikowi bramy, że przyszłaś do mnie.
-Nie zostawię Ryoty samego!
-Musisz kiedyś nauczyć syna jak ma zadbać o siebie bo inaczej tu nie przeżyje.
-To jest mój BRAT! W CHWILI ŚMIERCI MIAŁ TYLKO CZTERY LATA, MYŚLI PAN ŻE TAKI MALEC SOBIE PORADZI?!
-Nic mnie to nie obchodzi ile ma lat, jest mężczyzną poradzi sobie. – w tym momencie miałam ochotę podejść i uderzyć ale wiedziałam że mogłoby się to dla mnie tragicznie skończyć. – Renji.
-Hai. –przed domkiem pojawił się czerwonowłosy razem z uśmiechniętym Ryotą.
-Wracamy do Seiretei. 
-Wakarimashita Taichou. Ja, ne Tori-san, Ryota-kun.
-Bai bai Renji-nii! – bez słowa weszłam z powrotem do domu myśląc jak zdobyć pieniądze na jedzenie gdy mój wzrok padł na rozgrzebany futon. Na poduszce leżała moja torebka w której trzymałam pieniądze. Zdumiona wysypałam zawartość kwota się zgadzała. – Nee-san cio się śtalo?
-Nic Ryota…
-To ciemu ksyciałaś na tego pana...?
-Jeszcze jesteś za mały Ryota żeby to zrozumieć. – przytuliłam mocno brata do siebie. –Chodź idziemy kupić coś do jedzenia.
-Dopszeee~~!– krzyknął radośnie.
***
-Renji. –powiedziałem do swojego porucznika lodowato, czyli tak jak to miałem w zwyczaju.
-Hai Taichou?
-Będziesz obserwował tę dziewczynę.
-P…Proszę?! – krzyknął zdumiony.
-To co usłyszałeś, nie będę się powtarzać.
-Ale po co Taichou…
-Trzeba ją jak najszybciej przekonać do pójścia na Akademię. 
-To nie lepiej pozwolić zabrać jej chłopca ze sobą?
-I gdzie go niby umieścisz?
-Nie wiem Taichou… może w barakach…
-Renji.
-Gomenasai Taichou.
-Zaczynasz od zaraz, za dwa tygodnie masz złożyć raport. Interweniujesz tylko w skrajnych przypadkach.
-Tak jest!
***
Dzień mijał za dniem, w miarę normalnym rytmie. Wstawanie, jedzenie, zabawa z małym i spanie… nic nowego.
W piątek ostatnie pieniądze wydałam na jedzenie dla chłopca.
-Nee-san,czemu nie jesz…? – zapytał.
-Nie mam ochoty Ryota.
-Ciemu klamies?
-Nie kłamię.
-Lyota siem pocieli.
-Nie trzeba jedz… jak zjesz do końca brzoskwinkę to pójdziemy nad rzekę. 
-Naplafdeee?
-Mhmm… -Ucałowałam jego czółko.
-A cio jak Lyota nie mose? 
-Naprawdę nie możesz czy tylko kombinujesz?
-Lyota naplafde jusz nie mose… - zrobił smutna minkę. – Sioscycka dokoncy?
-No dobrze.Ale drugą brzoskwinkę grzecznie zjesz na obiad. W całości.
-Um! – Dokończyłam brzoskwinię i wzięłam małego na ręce.
-To idziemy nad wodę. 
-Wiii~~!
-A dasz mi buziaka? – Malec z szerokim uśmiechem ucałował mój policzek.
-Kofam ciem siosycko… wies?
-Ja ciebie też Ryota. – Pogładziłam jego włoski i ucałowałam czółko.
Po jakichś dwudziestu minutach dotarliśmy nad rzekę. Mały z radosnym piskiem pobiegł dowody.
Godzinę czy dwie później niedaleko nas rozległ się „krzyk”, a powietrze zrobiło się ciężkie.
-Ryota wyjdź z wody! – krzyknęłam by mały usłyszał.
-Nie kcem! –pisnął.
-Proszę cię Ryota! – krzyknęłam. Mały z naburmuszoną miną posłusznie zaczął wychodzić zwody, jednak nim przydreptał na brzeg pojawił się za nim ogromny pusty. 
-Onee… san!– Ryouta nagle znalazł się w powietrzu. Stwór trzymał go mocno. Mały był przerażony i ja też. Wyciągnął do mnie rączki. – Onee-san!
-RYOTA! –Krzyknęłam, zaczęłam rzucać w potwora kamieniami. To jedyne co mi przyszło do głowy w tej sytuacji. – Puść go!
Rozwścieczony stwór ani myślał puścić mojego brata, ale on jak na złość ścisnął go tylko mocniej i zaczął otwierać szeroko swoją paszczę by go zjeść.
-Ryota! NIE!Nie… - patrzyłam z przerażeniem jak zapłakany malec coraz bardziej zbliża się do ust hollowa. – RYOTAAAA NIEE!
Wykrzyczałam z rozpaczą osuwając się na kolana.

CDN...

Bleach 2.12


Zaznaczam iż rozdział może zawierać treści przeznaczone dla czytelników +16


Z perspektywy narratora:
Po raz kolejny wymknęła się z domu, zostawiając śpiącego brata, musiała zarobić na jedzenie dla nich, a nie chciałaby młody widział ją w pracy. To co robiła było jedną z wielu rzeczy, których w życiu by się nie podjęła gdyby nie fakt że czekał n anią mały braciszek. Dla brata była poświęcić wiele, nawet własne ciało.
Powoli weszła na scenę gdzie w każdy piątek tańczyła przed shinigami, a ci potrafili jej się odpłacić za to, co robiła. Prócz pensji od kierownika baru gdzie tańczyła na rurze, dostawała to, co jej dali zadowoleni widzowie.
Zaczęła grać muzyka. Ubrana w czarną bieliznę tańczyła do rytmu muzyki, na ustach błąkał się wyćwiczony sztuczny uśmiech, który doskonale maskował obrzydzenie tym, co robiła. 
Tańczyła,kiedyś sprawiało jej to radość, teraz napawało ją to obrzydzeniem, ale i tak zawsze mogła trafić gorzej i skończyć jako prostytutka z niepewnymi zarobkami i
chorobami jako premią. Przynajmniej tyle, że nie rozbierała się przed widownią, tylko tańczyła, a klienci nie sprawiali większych problemów. Raz w tygodniu,zarabiała tyle by wyżyć z bratem do następnego występu.
Wykonywała mniej i bardziej skomplikowane akrobacje na rurze i nie tylko, a czarne kręcone włosy pozostawały w artystycznym nieładzie.
Była w trakcie kolejnej akrobacji, gdy na scenę wszedł mocno pijany mężczyzna co spotkało się z gwizdami pozostałych.
-Mała… hik…roz… hik… bie… hik… raj… hik… się. – Wybełkotał zataczając się.
Patrzyła na niego zdziwiona, a tłum podłapał pomysł by się zaczęła rozbierać ze skąpego już i tak ubrania.
-Panowie,proszę się uspokoić, bo Mi-chan nie będzie tańczyć. – Odezwał się właściciel lokalu. To otrzeźwiło skandujących, ale nie pijanego.
W końcu po paru minutach ktoś go zabrał ze sceny i tańczyła dalej. Kątem oka dostrzegła,że kierownik rozmawia z mężczyzną.
Jakąś godzinę później skończyła swój występ i poszła się ubrać w yukatę oraz wziąć pieniądze.
Gdy była już ubrana podeszła do pokoju kierownika i zapukała.
-Wejdź Mi-chan. – Usłyszała polecenie.
-Hai. –Przekroczyła próg pomieszczenia.
-Twoja pensja. – Podał jej pieniądze. Dziewczyna uważnie przeliczyła kwotę.
-Jest więcej niż powinno.
-W ramach rekompensaty za przerwanie występu, potraktuj to jako napiwek od gościa.
-Hai, oyasumi nasai kierowniku.
-Dobranoc Mi-chan. – Ukłoniła się i wyszła. Pieniądze schowała do małej torebeczki, którą wsadziła za obi.
Wychodziła zawsze tylnymi drzwiami, więc drogę znała niemal na pamięć. Musiała okrążyć niemal cały budynek by trafić na główną drogę. Szła powoli, zamyślona, więc nie zauważyła, że ktoś przed nią stoi.
-Przepraszam.– Powiedziała kłaniając się, gdy uderzyła w osobę.
-O… szy ja dopsze widze? – dopiero po chwili dotarło do niej z kim ma do czynienia, był to owy mężczyzna z baru, który chciał ją rozebrać. – Szekałem… hik… na Ciebie…hik… kotek…
-Nie sądzę.– próbowała go ominąć bez skutku. – Proszę mnie przepuścić…
-Chodź… -Nagle mężczyzna jakby otrzeźwiał i mocno ścisnął jej dłoń. – Zabawimy się mała…
-C… co…nie… puszczaj! – próbowała się uwolnić z uścisku, ale mężczyzna był bardzo silny. – W… weź pieniądze… a… ale mnie zostaw…
-Skarbuś tu nie chodzi o pieniądze. – wepchnął ją do jaskini gdzie znalazł się jakiś materac, pościel i inne rzeczy. Zupełnie jak by wszystko sobie zaplanował. Odludne miejsce i do tego w jaskini... Przyparł ją twarzą do ściany i zaczął rozwiązywać obi. – Tu chodzi o Ciebie.
Została w spodniej yukacie i leżała teraz przerażona na materacu. Ręce i nogi zostały związane. Nie wiedziała że nieświadomie uwalnia bardzo wysokie pokłady energii duchowej.
-B… błagam…proszę… mnie… puścić…
-Nic Ci tonie da… dopóki cię nie przelecę… to zaczynamy~~! – rzucił papierosa na ziemię.Uwolnił jej nogi by móc się zabawić. Rozwiązał także białą tasiemkę przy yukacie.
Szarpała się z nim krzycząc lecz to powodowało wzrost wściekłości napastnika. Rozciął nożem jej stanik i zaczął całować jej piersi schodząc powoli na brzuch.Zatrzymał się tuż nad majtkami. Gdy zsuwał bieliznę z jej bioder powiedział. –Nie zamierzam być delikatny.
-Błagam…nie… - szepnęła cały czas płacząc. Mężczyzna na siłę rozszerzył jej nogi. –Nie… proszę… NIE!
Zamknęła oczy by nie patrzeć na to co się dzieje. Nagle usłyszała krzyk oprawcy.
-K**wa! –Otworzyła powoli oczy. Mężczyzna trzymał się za krocze, a coś, co jeszcze nie dawno było jego przyrodzeniem leżało tuż przed jej łonem. Widząc to zaczęła się cofać przestraszona. – K**wa! 
W wejściu do jaskini stał wysoki mężczyzna w ciemności odcinało się tylko jego białe haori oraz wirująca różowa masa. Po chwili wnętrze jaskini rozświetliło się przy pomocy kilku kulek z kidou.
***
Z perspektywy Asami:
Mężczyzna który pojawił się w jaskini okazał się być niebywale przystojny, miał czarne włosy spięte przy pomocy kenseikanu, a do tego czarne shihakushio i białe haori. Szyję otuloną miał jakimś szalikiem.
Jego zimne spojrzenie zatrzymało się dłużej na mnie. Skuliłam się, byłam praktycznie naga.Powoli ruszył w moim kierunku.
-Co zrobiłeś sku… K… Kuchiki-taichou?! – przerażenie z jakim niedoszły gwałciciel wypowiedział nazwisko i stopień oznaczało że nowo przybyły cieszy się dużym szacunkiem w Seiretei.
-Milcz. –jego głos choć głęboki miał w sobie dużo chłodu. W jego dłoni widziałam tylko rękojeść miecza, lecz po chwili różowe płatki zaczęły znikać, a od tsuby wyłaniało się ostrze.
Podszedł do mnie i bez słowa przeciął linę na moich rękach.
Drżącymi dłońmi zasłoniłam się białą yukatą a następnie chwyciłam białą tasiemkę i przewiązałam się nią w pasie.
Nie zaprzątałam sobie głowy tym by zabrać pozostałe części garderoby czy pieniądze.Wybiegłam z jaskini nawet nie dziękując.
Wpadłam do prowizorycznej altany, w której mieszkałam z braciszkiem. Położyłam się w futonie obok i płakałam tak długo aż w końcu usnęłam.
***
Z perspektywy Ryoty:
Obudziłem się, była ładna słoneczna pogoda. Nee-san jeszcze spała, więc ubrałem się i nalawszy do miedniczki trochę czystej wody z wiaderka umyłem twarz. Jako iż siostra pracuje do późna postanowiłem, że nie będę jej budzić.
Nagle rozległo się pukanie.
-Dale desu ka? – Miałem nie małe problemy z wymową, więc wszystkich to śmieszyło, choć wszyscy z nee-san na czele uważali, że to urocze i adekwatne do wieku.
-Kapitan szóstej dywizji. Kuchiki Byakuya. – Coś mi się obiło o uszy kiedyś, ale co tonie pamiętam. Powoli odsunąłem drzwi i musiałem porządnie się wysilić by na niego spojrzeć.
-Haaai? –zapytałem lecz po chwili dostrzegłem w jego rękach yukatę nee-san. – Dlaciego ma pan ublanie mojej sioscycki?
-Siostry?
-Haai… Asami wa ole no nee-san desu…!
-Gdzie ona jest?
-Spi a kcie miała być? – Popatrzył na mnie zdziwiony.
-Jak masz na imię?
-Lyota.Obucić sioscycke?
-Tak.
-Plosem kwilę pociekać. – Zamknąłem mu drzwi przed nosem.

***
Dale desu ka? ->( Dare desu ka?) - kim jesteś?
Asami wa ole no nee-san desu...! -> (... ore no nee-san desu) - Asami jest moją starszą siostrą.

Bleach 2.11


Szliśmy w milczeniu aż do jednego z oddziałów. Jak się dowiedziałam był to oddział trzynasty.
Usiedliśmy w gabinecie brązowookiego a po chwili przyniesiono nam herbatę i herbatniki.
-No to opowiadaj, co słychać u Kuchiki, a raczej już Kurosaki Rukii. Jak się miewa?
-Rukii…? Kurosaki…? Nie pamiętam kogoś o takim imieniu w rodzinie. – Powiedziałam marszcząc brwi.
-Czyli miałeś rację Hitsugaya-kun, wszystkie wspomnienia o shinigami zostały w jakiś sposób utracone. – Turkusowooki tylko bezradnie zacisnął tylko dłonie w pięści. Widziałam po jego minie, że jest zły. – Ale na pocieszenie mogę tylko dodać, że wspomnienia po jakimś czasie wracają.
-Jakoś mnie to nie pociesza. – Mruknął.
Po chwili jednak długowłosy zadał inne pytanie, zupełnie odbiegające od tematu poruszanego przed chwilą.
-A jak ci idzie w akademii? Widzę, że udało ci się porozmawiać z zanpaktou bez większych problemów.
-T… tak. A co do reszty przedmiotów… lepiej nie mówić. Zdecydowanie wolę walkę wręcz.
-Rozumiem. Czyżbyś miała treningi na ziemi?
-Nie, tylko szkołę przetrwania w domu. – Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie tego jak ojciec witał nas w domu po szkole czy jak robił nam pobudki. – Mój ojciec miał bardzo specyficzne podejście do życia.
-Jak bardzo?
-Kopniak z półobrotu na powitanie, gdy wracaliśmy ze szkoły…albo pobudki typu, że próbował wskoczyć nam na brzuch… i inne takie. – Uśmiechnęłam się na samą myśl. – Najgorzej miał Ichigo, ale jakoś sobie radził.
-To rzeczywiście ciekawie. – Rozmawialiśmy jeszcze z godzinę nim wyszłam z trzynastki długowłosy rzucił. – Postaraj się na następnych zajęciach nie uwalniać bankai.
-Postaram się. – Ukłoniłam się i razem z chłopakiem poszliśmy do baraków dziesiątki by trenować kidou.
Nie wiedziałam jednak, że ktoś nas śledzi. Weszliśmy na pole treningowe i zaczęliśmy od tworzenia kulek.
Jeśli postępem można nazwać niewiele większą kulkę od pin ponga to faktycznie poszło mi lepiej niż ostatnio.
Zeszło nam do wieczora, więc kapitan dziesiątego oddziału odprowadził mnie do akademika.
Ledwie białowłosy odszedł, gdy pojawił się Ribati.
-Yo Karin-chan, widzę mierzysz wysoko. Ostrzegam, kapitan dziesiątki jest jak Arktyka. Lodowaty w obejściu.
-Jakoś nie zauważyłam.
-Hoo… proszę, proszę.
-Czego chcesz?
-A, co tak pogadać nie możemy?
-Zależy. – Chwyciłam mocniej sayu Umehime i wyminęłam chłopaka.– Wybacz, ale jestem zmęczona.
Nie czekając na ciąg dalszy tej pasjonującej i porywczej rozmowy ruszyłam schodami w górę. Westchnęłam ciężko wchodząc do pokoju.Położyłam katanę na stojaku i poszłam wziąć prysznic.
Sairi jeszcze nie było, pewnie wróci tuż przed zamknięciem akademika, więc położyłam się do spania.
***
Dwa dni później.
Dzień ponownie zaczął się dla mnie o godzinie ósmej rano i tym razem zaczynałam dzień od Zanjutsu. Niby nic niezwykłego, ale ten dzień jaksię miało w krótce okazać miał całkowicie zmienić mój pobyt w Akademii i to niekoniecznie na lepsze.
Po zakończonych zajęciach wróciłam szybko do pokoju by zostawić katanę i ruszyć na podstawy Kidou jednak przed moim pokojem stał nie,kto inny jak Kyou Ribati, który delikatnie rzecz ujmując zaczynał działać mi na nerwy.
Sama jego obecność w promieniu dwóch metrów działała na mnie jak płachta na byka, choć przyznam się szczerze nie wiem, dlaczego.
Może, dlatego że chciał się wpieprzać w moje treningi, które nadzorował Kapitan dziesiątego oddziału? Na szczęście Hitsugaya-taichou skutecznie go wypraszał, mówiąc mu że nie ma pozwolenia na przebywanie w barakach jego oddziału. A może z powodu tego że ingerował w moje życie? Co go do cholery obchodziło, z kim i gdzie się spotykam?
-Czego chcesz? – Zapytałam oschle. Śpieszyło mi się i nie miałam czasu na pogaduszki z nim.
-Aj… powiało chłodem Karin-chan…
-Streszczaj się, mam zaraz zajęcia.
-Aleś ty niecierpliwa… - mruknął. – No dobra, umów się ze mną.
-Co?
-No, chciałem Cię zaprosić na randkę.
-Nie, nie ma takiej opcji.
-Dlaczego?
-Ty się pytasz, dlaczego? Człowieku myślisz, że nie widziałam jak obmacujesz dziewczyny?
-Już nie będę… nie daj się prosić, Karin-chan…
-Nie ma takiej opcji. – Powiedziałam i pewnym krokiem minęłam chłopaka by udać się na zajęcia z podstaw Kidou. Miałam niby iść narandkę z chłopakiem, którego najchętniej potraktowałabym prawym sierpowym? Niedzięki to nie na moje nerwy.
Oczywiście nie wiedziałam, jakie skutki pociągnie za sobą ta odmowa i w najbliższym czasie miałam się tego dowiedzieć.
Tego dnia zaginęła Sekai Kannako.
Zaś dwa dni później znaleziono jej shihakushio na terenie parku Akademii. Ponoć wyglądało to tak jakby jej dusza wyparowała i zostało tylko ubranie. Mówię „ponoć” gdyż tyle dowiedzieliśmy się od ucznia, który znalazł ubranie blondynki, a władze Akademii utajniły dochodzenie.

Bleach 2.10


Następnego dnia rozpoczęłam dzień od mojej pierwszej lekcji kidou. Teoria była zawiła, formułki długie i trudne do zapamiętania, ale jakoś się udało dzięki pomocy Sairi, która pożyczyła mi swoje notatki.
Godzinę później miałam dwie godziny zajęć praktycznych, w których nie brałam udziału, a następnie dwie godziny historii oraz tyle samo godzin kendo.
Po całym dniu poszłam sama na spacer po Seiretei i znalazłam jakieś zaciszne miejsce gdzie jak myślałam mogłam w spokoju poćwiczyć Kidou.
Nauczyciel nazywał technikę „piekielnym motylem”, trochę dziwna nazwa, ale z tego, co pamiętałam miała na celu przyzwać motyla, który przekaże komuś wiadomość.
-Przybądź na me wezwanie z ciemnych czeluści posłańcu, niech twe posłannictwo niesie wieści a mrok niech ustąpi. Czarny motyli sługo związany kontraktem, przybądź niech mój głos dotrze w najgłębsze czeluści piekła. Przyjdź Jigoku Chou. – Przeczytałam przepisaną od Sairi notatkę, ale nic się nie stało. Próbowałam jeszcze kilka razy, ale nic się nie wydarzyło. Wkurzona zacisnęłam dłoń w pięść i uderzyłam mocno w drzewo, obok którego ćwiczyłam.
Z drzewa posypały się liście, a z drzewa usłyszałam głos.
-Włóż w to trochę energii a nie wyżywaj się na drzewie. – Uniosłam głowę do góry w poszukiwaniu łaskawego informatora. O mały włos nie zeszłam na zawał, gdy z gałęzi zeskoczył nie, kto inny jak kapitan dziesiątego oddziału. –Yo Karin.
-Yo. – Odpowiedziałam bez entuzjazmu. – Jak bym jeszcze wiedziała jak to zrobić?
-Ach… podstawy kidou się kłaniają.
-Mądrala.
-Nie marudź pomogę Ci. – Przeciągnął się, po czym podszedł do mnie bliżej. – Najgorzej to właśnie zacząć w środku roku… no, ale zaraz Ci wyjaśnię, o co w tym wszystkim chodzi.
-Jeśli możesz…
-Dobra zacznijmy od tego, że kidou opiera się na wykorzystaniu energii duchowej, którą posiada każdy w Akademii i shinigami. Aby zaklęcie poprawnie zadziałało nie wystarczy sama formułka, musisz wykorzystać swoją Energię.
-No dobra, przesłać Energię, ale jak to zrobić to już nikt mi nie powiedział.
-Aleś Ty niecierpliwa, właśnie miałem o tym mówić. – Westchnął lekko zdenerwowany.
-Gomen…
-Ech… zaczniemy od takiego łatwego ćwiczenia… Nie przerywaj. – Powiedział widząc, że przymierzam się do wtrącenia się w jego zdanie. – Dzięki temu ćwiczeniu dowiesz się jak wykorzystać swoje reiatsu. Jakieś pytania?
-N… nie…
-To dobrze, usiądź na trawie. Zamknij oczy i rozluźnij się. Skup się, nie myśl o głupotach. – Czułam jak chodzi powoli w około mnie. – Wyobraź sobie dużą czarną dziurę. Widzisz ją?
-Mhm… - mruknęłam mając przed oczami to, o co prosił.
-Dobrze, teraz niech ta dziura zmieni kolor na jasnoniebieski. – Kiwnęłam głową, gdy dziura zmieniła kolor. – A teraz niech stanie się mniejsza… powiedzmy… jak piłka do ręcznej.
Powoli zmniejszałam ową czeluść aż wielkością pasowała do określenia piłka do ręcznej. Gdy byłam pewna rozmiarów czeluści zapytałam.
-Co teraz?
-Wyciągnij prawą rękę przed siebie… a teraz wyobraź sobie tą piłkę nad twoją wyciągniętą ręką. – Skupiłam się mocniej. – Otwórz oczy i powiedz mi czy aby na pewno tak wygląda piłka do ręcznej.
-A! – Krzyknęłam widząc piłkę, którą mogłabym grać w ping pong’a a nie ręczną.
-No… zaliczenia to byś za to nie dostała…, ale jak na pierwszy raz to całkiem nieźle. Teraz trzeba tylko popracować nad ilością przesyłanego reiatsu. Będziemy ćwiczyć dopóki nie osiągniesz takiej wielkości… - nad jego dłonią pojawiła się piłka z reiatsu wielkości piłki do ręcznej. Coś czuję, że czeka mnie długa droga.
Trenowaliśmy do wieczora, a rezultatem była zmiana rozmiaru piłki, lecz w niewielkim stopniu.
Byłam wykończona, więc białowłosy odprowadził mnie pod drzwi akademika, co i tak nie zmieniało faktu, że byłam delikatnie rzecz ujmując podłamana tym, że mi nie idzie tak jak powinno.
-Przyjdź jutro.
-C…, co? – Głos kapitana wyrwał mnie z zamyślenia.
-Nie słuchałaś mnie. – Powiedział z lekkim wyrzutem.
-Tak, przyznaję się bez bicia… przepraszam.
-No nic mówiłem żebyś przyszła jutro to będziemy ćwiczyć dalej… najwyżej wezmę raporty ze sobą.
-Dobrze, przyjdę zaraz po zajęciach. – Ruszyłam powoli po schodach akademika i dowlekałam się do pokoju i od razu poszłam pod prysznic.
Ledwie wyszłam z łazienki a Sairi zasypała mnie lawiną pytań.
-Kto to był? Twój chłopak? Kapitan? Gdzie byłaś? Czemu tak późno? Przystojny? Czemu nic nie mówisz? Dobrze się czujesz? – Wyrzucała słowa z szybkością karabinu maszynowego. – Jak ma na imię…?
-Sairi… nie rozumiem tego, co do mnie mówisz.
-Mówię za szybko? – Była autentycznie zdziwiona tą uwagą, chyba jeszcze nikt jej tego nie powiedział.
-Zdecydowanie. Za szybko to raz, dwa za dużo pytań.
-Sorki~~, Kannako przywykła już do tego. – Uśmiechnęła się drapiąc się po potylicy lekko zmieszana.
-Mów tylko trochę wolniej dobrze?
-Da się załatwić… przynajmniej tak myślę. A teraz powiedz, kto to był, ten, kto Cię przyprowadził do akademika.
-Kapitan dziesiątego oddziału… - stłumiłam ziewnięcie. – Hitsugaya Toshiro-san. Wybacz, ale jestem padnięta…
-Byłaś na randce?
-Nie… skąd Ci to przyszło do głowy? Hitsugaya-san pomógł mi przy kidou…
-Czyżby?
-Jak nie wierzysz idź do dziesiątki się spytać… byłam na ich polu treningowym… - ziewnęłam ponownie. – Wybacz, ale idę spać… oyasumi…
Ułożyłam się w futonie i położyłam głowę na poduszce a oczy same zaczęły mi się zamykać. Ostatnie, co usłyszałam nim udałam się do krainy snów to odpowiedź Sairi.
Następnego dnia, mój plan zajęć rozpoczynało Zanjutsu. Co to za przedmiot nie miałam bladego pojęcia. Ale moją uwagę zwróciło jedno krótkie zdanie napisane właśnie przy tym przedmiocie „Wziąć katanę”.
Wyszłam po cichu z pokoju gdyż Sairi jeszcze spała, nasze zajęcia zaczynały się o dziesiątej piętnaście.
Okazało się, że to zajęcia z grupy zaawansowanych. Usiadłam na poduszce w najdalszym kącie pokoju. Wszyscy czekali na nauczyciela.
-Yo~~! – Nagle przede mną stanął wysoki chłopak z jasnoniebieskimi włosami spiętymi w kucyk. – Ore wa Ribati Kyou.
-Y… yo…
-Ty jesteś Kurosaki Karin tak?
-Tak… - trochę mnie zaskoczyło to, że mnie zna, mimo że to były moje pierwsze zajęcia w tej grupie. – Skąd…
-Heh… jesteś sławna, tak samo jak Shinigami Daiko.
-Shinigami w zastępstwie?
-No Kurosaki Ichigo.
-A, co ma do tego mój starszy brat?
-Starszy brat…? – Naszą rozmowę przerwał nauczyciel, który wpadł do sali niczym wiosenny tajfun.
-Usiądźcie wygodnie w pozycji lotosu. Ułóżcie katanę i przejdźcie do medytacji. – Zaczęłam podglądać osoby siedzące obok mnie bym mogła dowiedzieć się o coc chodzi. Wszyscy wyciągnęli miecze z, sayu więc zrobiłam to samo, następnie położyłam go na kolanach.
Rozglądnęłam się po klasie wszyscy wydawali się być skupieni, mieli zamknięte oczy, więc zrobiłam to samo.
-Odprężcie się i pozwólcie swoim myślom płynąć… wsłuchajcie się w siebie… - Nagle spokojny głos instruktora zniknął a ja pojawiłam się na zielonej łące, wokoło której roztaczał się zielony las, a za lasem łańcuch górski z lekko ośnieżonymi szczytami. Jedna rzecz jednak się zmieniła od mojej ostatniej wizyty tutaj, a mianowicie na środku łąki pojawiło się kwitnące drzewko śliwy. Umehime siedziała na trawie opierając się plecami o pień.
Nagle odwróciła głowę w moją stronę. Gdy mnie zobaczyła podniosła się z miejsca i podeszła uśmiechając się delikatnie.
-Coś się stało Karin-sama…?
-Nie… Ja chciałam z tobą porozmawiać.
-Hm… domyślam się nawet, na jaki temat. – Popatrzyłam na nią pytająco. – Chcesz się dowiedzieć jak mnie uwolnić, prawda?
-Skąd…?
-Czy to nie oczywiste Karin-sama? W końcu jestem odzwierciedleniem Twojej duszy. – Podeszła do mnie bliżej i wyciągnęła prawą dłoń, po czym dotknęła nią miejsca gdzie znajduje się serce. – W głębi serca wiesz jak mnie wezwać.
-Co…?
-Potrzebuję wolności by rozwinąć skrzydła…
-Tobe… Umehime… - szepnęłam.
Nagle dał się słyszeć krzyk uczniów, a w powietrzu czułam zapach śliwek. Wzięłam głęboki oddech, gdy usłyszałam nad sobą.
-Mówię coś do Ciebie! – Był to zły jak osa nauczyciel. Powoli otworzyłam oczy. Patrzyłam zdziwiona na mężczyznę, który był lekko czerwony na twarzy.
-P… proszę…? – Zapytałam niepewnie. Nie wiedziałam, o co temu człowiekowi chodzi.
-TO JA SIĘ PYTAM! – Wrzasnął. – KTO CI POZWOLIŁ UWALNIAĆ ZANPAKTOU?!
-Sensei~~ Karin-chan jest nowa~~ - Wstawił się za mną nowopoznany chłopak.
-Nowa?
-H… hai. Wczoraj zostałam przyjęta. Kurosaki Karin.
-Tsch, niech to szlag trafi… - mruknął pod nosem a ja rozglądnęłam się po klasie. Wszędzie były delikatnie fioletowe płatki kwiatów, a na moich kolanach leżała teraz cała fioletowa katana z długą fioletową wstęgą. Wszyscy patrzyli na mnie zdumieni i lekko przerażeni.
Drzwi do klasy rozsunęły się z impetem, a do sali energicznym krokiem weszło dwóch białowłosych mężczyzn ubranych w Shihakushio oraz białe haori.
-Ukitake-taichou, Hitsugaya-taichou, cóż za zaszczyt… - nauczyciel ukłonił się z szacunkiem.
-Może nam pan wyjaśni, co to za hałasy? – Zapytał łagodnie ten z dłuższymi włosami.
-Uczennica niespodziewanie uwolniła zanpaktou.
-Która?
-Kurosaki Karin. Siedzi na końcu sali w po mojej lewej ręce.
-Ach… chciałbym z nią porozmawiać.
-Oczywiście Ukitake-taichou. Kurosaki, podejdź tu.
-Hai… - podniosłam się z miejsca i ruszyłam jak na ścięcie. Dłonie mocno zacisnęłam na rękojeści miecza, Sayu nigdzie nie mogłam znaleźć. Czułam na sobie wzrok całej klasy. Nie miałam pojęcia jak przywrócić katanę do poprzedniego stanu.
-Co jest przeciwieństwem…? – Usłyszałam w myślach cichutki głos, Umehime. Myślałam nad tym do momentu, gdy dotarłam do drzwi, wtedy też mnie olśniło.
-Tobenai. – Miecz wrócił do swojej pierwotnej formy w  Sayu.
***

Słowniczek:
 Ore wa Ribati Kyou -> Jestem ... (leń:D) , uzywane tylko przez mężczyzn.
Tobe Umehime -> Leć Umehime*, komenda uwalniająca
Tobenai -> Nie leć*
Sayu -> pochwa na miecz

*komendy nie będą w następnych rozdziałach tłumaczone, chyba że mi się odwidzi.

Bleach 2.9


Następnego dnia wraz z „Łysolkiem” jak nazwała Madarame Ikkaku, Yachiru udałam się do Akademii. Dlaczego z nim? Bo Kapitan wraz ze swoją porucznik zgubili się gdzieś w drodze powrotnej do dywizji i trzeci oficer musiał go zastąpić w obowiązkach.
Droga minęła nam w całkowitej ciszy i po kilkudziesięciu minutach staliśmy przed gabinetem dyrektora.
Podczas rozmowy z dyrektorem Ikkaku stał za drzwiami, a ja słuchałam swoich praw i obowiązków. Dowiedziałam się także, że przez sześć lat jestem zobowiązana mieszkać w akademiku, oraz że nie wolno nam po szkole nosić zanpaktou chyba, że na lekcje, na których nauczyciel wcześniej powie, że mamy je mieć.
Na zajęcia zostałam przydzielona do grupy na poziomie podstawowym, pierwsza klasa. Jednak dodatkowo miałam uczestniczyć w zajęciach klasy czwartej, by nauczyć się kontrolować zanpaktou.
Po rozmowie z dyrektorem udałam się do akademika, gdzie okazało się, że będę dzielić z kimś pokój.
Madarame odprowadził mnie pod drzwi pokoju i niedbale rzucił klucz, który dał mu dyrektor.
-Zajęcia powinny się skończyć za pół godziny, więc poznasz swoją współlokatorkę… a i wiadomość od Kusajishi-fukutaichou… odwiedź nas czasem.
-Dobrze Madarame-san, dziękuję za odprowadzenie. – Mruknął coś niezrozumiale i ruszył w stronę wyjścia, a następnie w stronę jedenastki.
Powoli weszłam do pokoju. Było to średniej wielkości pomieszczenie wyłożone tatami, we wnęce był stojak na katany oraz zwój ze znakiem „Przyjaźń”. Przy oknie stały dwa biurka, z czego jedno zawalone papierami. Obok zajętego biurka siedział wielki beżowy misiek. Środek pokoju był wolny przeznaczony pod futony, które znajdowały się w szafie.
W kącie pokoju był niski stolik wraz ze stosem poduszek do siedzenia. Na stoliczku stał dzbanek z wodą i kilka małych czarek.
Pokój był w kolorze łagodnej zieleni, która miejscami padała w żółć.
Niedaleko drzwi wejściowych były drzwi prowadzące do łazienki.
Podeszłam do okna by zobaczyć, na którą stronę wychodzą nasze okna, gdy do pokoju wpadła lekko zdyszana bordowowłosa dziewczyna. Zdawała się mnie nie zauważać do momentu, gdy nie zabrała się za odwiązywanie obi.
Gdy tylko mnie zobaczyła zaczęła przeraźliwie krzyczeć.
-Sairi, co się dzieje? – Padło pytanie zza drzwi.
-A! Kannako! Wejdź! – Do pokoju weszła ładna złotowłosa dziewczyna i niemal natychmiast wyciągnęła katanę i przyjęła pozycję bojową.
-Kim jesteś?! – Warknęła oglądając mnie od góry do dołu. – Ręce z dala od miecza!
-Kurosaki Karin, zostałam właśnie przyjęta. – Uniosłam ręce do góry by blondynka nie miała mi nic do zarzucenia.
-Iiik! – Bordowowłosa pisnęła zakrywając sobie usta dłonią. – Przepraszam!
-Spoko.
-Jestem Shiki Sairi, a to jest Sekai Kannako. – Dziewczyna ledwo widocznie skinęła głową i schowała miecz.
-Idę na trening. – Mruknęła wychodząc z pokoju.
-Aaa! Czyli mam współlokatorkę! Ale się cieszę! Do której klasy cię przydzielili?
-Jeden dwa.
-To super! Jesteśmy w jednej klasie! Masz już zanpaktou?! Ale czaaad!
-No nie wiem… na zajęcia z… ee z mieczami będę chodzić do czwartej klasy.
-To będziesz w roczniku Kannako! Też chcę… - dziewczyna była cała w skowronkach. – Może cię oprowadzić?
-Jeśli możesz. Zostałam tutaj przyprowadzona z jedenastki i nie wiem nawet gdzie są zajęcia. Madarame-san nic mi nie mówił.
-Z JEDENASTKI?! TEJ JEDENASTKI?!
-O, czym ty mówisz Shiki-san?
-Sairi, mów mi Sairi. Mówię o jedenastym oddziale, króry uchodzi za najkrwawszą dywizję. Uwielbiają walczyć i w ogóle strasznego kapitana mają…
-Serio? Jakoś nie zauważyłam… no, ale idziemy zobaczyć szkołę Sairi-san?
-Co… a jasne. Mogę mówić po imieniu?
-Jasne. – Uśmiechnęłyśmy się do siebie, po czym wyszłyśmy z sali.
Zajęcia teoretyczne i z historii mieliśmy w jednej sali na pierwszym piętrze. Później na parterze zobaczyłyśmy klasę do praktycznych zajęć z magii demonów, co Sairi określiła słowem kidou. Potem sala medytacji, chociaż nie wiem, w jakim celu ta medytacja, a Sairi nie potrafiła mi tego wyjaśnić, na końcu zaś dojo do kendo.
Półtorej godziny później dotarłyśmy jeszcze na pole treningowe.
Nie jest źle, jakoś to zapamiętam. Zobaczymy, co będzie jutro na zajęciach. Mam nadzieję, że jakoś pójdzie.