poniedziałek, 23 lipca 2012

Bleach 2.13


-Nee-saaaaaann~~!– Ryota obudził mnie wskakując na mój brzuch. To była jego ulubiona metoda budzenia.
-Ryota! –krzyknęłam na malca próbując powstrzymać śmiech. – Co się stało szkrabie?
-Pan dociepie~~!
-Do mnie?
-Haaai~~! –Powoli wstałam z łóżka i poprawiłam tylko, yukatę nie dbając o umycie twarzy czy doprowadzenie włosów do ładu.
-Ta… k? –zdumiona patrzyłam na mężczyznę w progu. Po chwili się opamiętałam i złożyłam głęboki ukłon. Dalej w ukłonie odsunęłam się od drzwi by jeśli będzie chciał mógł wejść do środka.
Wszedł powoli i rozglądnął się. Za nim wszedł drugi mężczyzna z czerwonymi włosami.
-Cio panowie kcą od sioscycki?! – pisnął wojowniczo Ryota.
-Ryota… -skarciłam go zakrywając mu usta i przytrzymując go lekko. – Ja… przepraszam za niego…
-Możemy porozmawiać?
-T… tak…, o co chodzi…?
-Na osobności. – Kiwnęłam tylko głową. – Renji, weź na chwilę chłopca.
-Co…, ale Taichou…
-Renji. –Czarnowłosy rzucił lodowate spojrzenie czerwonowłosemu.
-Tak jest kapitanie. – popchnęłam brata w stronę drzwi.
-Lyota nikcie nie icie bes sioscycki! – pisnął przytulając się do mnie.
-Ryota, proszę…na chwilkę. – malec pobiegł po oskubany z kory patyk średniej grubości i ciężkości i uniósł go w górę i wojowniczo rzucił do kapitana.
-Lyota blonic sioscycki! – Mężczyzna w haori zmierzył go zimnym spojrzeniem, zaś czerwownowłosy uśmiechnął się szeroko. – Lyota nikcie nie icie.
-Jesteś pewien chłopcze że ten patyczek wystarczy do bronienia siostry? – mały nabrał powietrze w policzki co wyglądało bardzo zabawnie. Ale czarnowłosy dalej był nieugięty i zimnym spojrzeniem mierzył chłopca.
-Ryota,idź… nic mi nie będzie. – Wzięłam go na ręce i wyniosłam z domku. Za mną wyszedł podwładny Kuchikiego. – Lubi gryźć…
-Myślę że jakoś się dogadamy. Abarai Renji, porucznik szóstego oddziału. – powiedział biorąc ode mnie chłopca.
-Tori Asami. – ukłoniłam się lekko.
-Toli Lyota! – pisnął radośnie malec. – Woo onii-cian tes ma mieca~~ Lyota kce ziobacyć!
W ten o to sposób na jakiś czas mój mały braciszek stracił zainteresowanie drugim gościem w altanie. Weszłam do środka i powoli zamknęłam drzwi wejściowe.
Nastała taka niezręczna cisza. Po chwili wykonałam bardzo głęboki ukłon.
-Arigatou gozaimasu. – Chwyciłam brzegi białej, yukaty, ponieważ była byle jak zawiązana i ukazywałaby piersi mężczyźnie.
-Ubierz się. – Podał mi yukatę, którą miałam wczoraj na sobie. No dobra nosiłam ją codziennie, bo nie miałam innej. Podniosłam się szybko i obróciwszy tyłem do kapitana ekspresowo założyłam wierzchnią yukatę i odpowiednio zawiązałam obi. 
-Dziękuję…i… ja przepraszam, że wczoraj nie podziękowałam…
-Idziesz do akademii… - przerwał mi w pół zdania.
-Co?
-To, co słyszysz. Zabieram Cię do Akademii Shinigami.
-Nie!Nigdzie nie pójdę.
-Chcesz dalej żyć na skraju nędzy skoro możesz żyć lepiej? A nie jako prostytutka…
-Jak pan śmie mówić tak o mnie! Nie zarabiam sprzedając się na rogu ulicy!
-A jak?
-Co to pana nagle zaczęło interesować!
-Marnujesz się tutaj, myślisz, że przyszedłbym wczoraj do tej jaskini? 
-Nie mam zielonego pojęcia…
-Gdybyś miała słabsze reiatsu, na pewno nie.
-Dziękuję za ratunek. – Powiedziałam kłaniając się i wyszłam z domku.
-Tylko później nie płacz, że Hollowy zabiły chłopca, bo nie będziesz w stanie go bronić.
-Jakoś sobie poradzę. – Gdy przechodził obok mnie czułam od niego zapach wiśni, oraz chłód bijący od jego osoby.
-Lepiej się zastanów nad tym, co powiedziałem. Gdy podejmiesz decyzję powiesz strażnikowi bramy, że przyszłaś do mnie.
-Nie zostawię Ryoty samego!
-Musisz kiedyś nauczyć syna jak ma zadbać o siebie bo inaczej tu nie przeżyje.
-To jest mój BRAT! W CHWILI ŚMIERCI MIAŁ TYLKO CZTERY LATA, MYŚLI PAN ŻE TAKI MALEC SOBIE PORADZI?!
-Nic mnie to nie obchodzi ile ma lat, jest mężczyzną poradzi sobie. – w tym momencie miałam ochotę podejść i uderzyć ale wiedziałam że mogłoby się to dla mnie tragicznie skończyć. – Renji.
-Hai. –przed domkiem pojawił się czerwonowłosy razem z uśmiechniętym Ryotą.
-Wracamy do Seiretei. 
-Wakarimashita Taichou. Ja, ne Tori-san, Ryota-kun.
-Bai bai Renji-nii! – bez słowa weszłam z powrotem do domu myśląc jak zdobyć pieniądze na jedzenie gdy mój wzrok padł na rozgrzebany futon. Na poduszce leżała moja torebka w której trzymałam pieniądze. Zdumiona wysypałam zawartość kwota się zgadzała. – Nee-san cio się śtalo?
-Nic Ryota…
-To ciemu ksyciałaś na tego pana...?
-Jeszcze jesteś za mały Ryota żeby to zrozumieć. – przytuliłam mocno brata do siebie. –Chodź idziemy kupić coś do jedzenia.
-Dopszeee~~!– krzyknął radośnie.
***
-Renji. –powiedziałem do swojego porucznika lodowato, czyli tak jak to miałem w zwyczaju.
-Hai Taichou?
-Będziesz obserwował tę dziewczynę.
-P…Proszę?! – krzyknął zdumiony.
-To co usłyszałeś, nie będę się powtarzać.
-Ale po co Taichou…
-Trzeba ją jak najszybciej przekonać do pójścia na Akademię. 
-To nie lepiej pozwolić zabrać jej chłopca ze sobą?
-I gdzie go niby umieścisz?
-Nie wiem Taichou… może w barakach…
-Renji.
-Gomenasai Taichou.
-Zaczynasz od zaraz, za dwa tygodnie masz złożyć raport. Interweniujesz tylko w skrajnych przypadkach.
-Tak jest!
***
Dzień mijał za dniem, w miarę normalnym rytmie. Wstawanie, jedzenie, zabawa z małym i spanie… nic nowego.
W piątek ostatnie pieniądze wydałam na jedzenie dla chłopca.
-Nee-san,czemu nie jesz…? – zapytał.
-Nie mam ochoty Ryota.
-Ciemu klamies?
-Nie kłamię.
-Lyota siem pocieli.
-Nie trzeba jedz… jak zjesz do końca brzoskwinkę to pójdziemy nad rzekę. 
-Naplafdeee?
-Mhmm… -Ucałowałam jego czółko.
-A cio jak Lyota nie mose? 
-Naprawdę nie możesz czy tylko kombinujesz?
-Lyota naplafde jusz nie mose… - zrobił smutna minkę. – Sioscycka dokoncy?
-No dobrze.Ale drugą brzoskwinkę grzecznie zjesz na obiad. W całości.
-Um! – Dokończyłam brzoskwinię i wzięłam małego na ręce.
-To idziemy nad wodę. 
-Wiii~~!
-A dasz mi buziaka? – Malec z szerokim uśmiechem ucałował mój policzek.
-Kofam ciem siosycko… wies?
-Ja ciebie też Ryota. – Pogładziłam jego włoski i ucałowałam czółko.
Po jakichś dwudziestu minutach dotarliśmy nad rzekę. Mały z radosnym piskiem pobiegł dowody.
Godzinę czy dwie później niedaleko nas rozległ się „krzyk”, a powietrze zrobiło się ciężkie.
-Ryota wyjdź z wody! – krzyknęłam by mały usłyszał.
-Nie kcem! –pisnął.
-Proszę cię Ryota! – krzyknęłam. Mały z naburmuszoną miną posłusznie zaczął wychodzić zwody, jednak nim przydreptał na brzeg pojawił się za nim ogromny pusty. 
-Onee… san!– Ryouta nagle znalazł się w powietrzu. Stwór trzymał go mocno. Mały był przerażony i ja też. Wyciągnął do mnie rączki. – Onee-san!
-RYOTA! –Krzyknęłam, zaczęłam rzucać w potwora kamieniami. To jedyne co mi przyszło do głowy w tej sytuacji. – Puść go!
Rozwścieczony stwór ani myślał puścić mojego brata, ale on jak na złość ścisnął go tylko mocniej i zaczął otwierać szeroko swoją paszczę by go zjeść.
-Ryota! NIE!Nie… - patrzyłam z przerażeniem jak zapłakany malec coraz bardziej zbliża się do ust hollowa. – RYOTAAAA NIEE!
Wykrzyczałam z rozpaczą osuwając się na kolana.

CDN...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz