poniedziałek, 23 lipca 2012

Bleach 2.8


Z perspektywy Ichigo.
Tej nocy nie mogłem zasnąć. Cały czas myślałem o Karin, a przed oczami widziałem jej ciało w prosektorium.
Czemu nie mogłem ochronić własnej siostry? Przecież jako starszy brat powinienem się nią opiekować, chronić, czyż nie to jest moim zadaniem? Obiecałem przecież chronić rodzinę, tych, których kocham, przyjaciół… zawiodłem. Nie zdołałem jej ochronić…, co ze mnie za starszy brat?
Spojrzałem przez okno. Powoli zaczynało świtać. Mimo iż byłem zmęczony nie potrafiłem zasnąć. Westchnąłem cicho, a Rukia poruszyła się przez sen. Usłyszałem kroki ojca na korytarzu, a z pokoju obok usłyszałem stłumiony poduszką płacz Yuzu.
Minęły jakieś trzy godziny, może więcej, nie wiem nie patrzyłem na zegarek, gdy do pokoju wpadł ojciec.
-Goood moorrniiigg…! – Urwał w połowie i z hukiem przywitał się z podłogą, gdyż był w połowie swojej tradycyjnej pobudki z wyskoku, widząc mnie w jednym łóżku z Rukią. Przynajmniej tyle, że potrafi wrócić do siebie po takich smutnych wieściach, stara się zachować pozory normalności i życia sprzed śmierci Karin. Mimo iż w oczach ma smutek żyje dalej, bo co innego mu pozostało?
-Ta… dzień dobry.
-T… ty…, co… natychmiast… salon… ze mną! – Wyrzucił bez ładu i składu, ale domyśliłem się, o co może mu chodzić. Po chwili nie było go w pokoju.
-Oi… Rukia… - szepnąłem głaszcząc jej policzek.
-Mmm? – Mruknęła uchylając powoli oczy. – Co się stało Ichigo?
-Śniadanie zaraz będzie… a po za tym ojciec chce pogadać.
-O, czym? – W jej głosie wychwyciłem ciekawość i zdumienie.
-O nas… obrączki w biurku?
-Tak… o ile Kon ich nie schował. Idę się przebrać. – Gdy wyszła z pokoju szybko zmieniłem koszulkę i ubrałem spodnie, a z biurka wyciągnąłem pudełeczko z naszymi obrączkami.
Po chwili wróciła czesząc włosy.
-Gotowy?
-Tak… daj rękę. – Na jej serdeczny palec wsunąłem obrączkę, po czym westchnąłem ciężko mając nieodparte wrażenie ta rozmowa do lekkich należeć nie będzie.
Śniadanie przebiegało w ciszy, która ciążyła wszystkim. W końcu po zjedzonym posiłku, gdy Yuzu wróciła do pokoju ojciec rozpoczął przesłuchanie.
-Wyjaśnij Ichigo.
-A, co tu jest do wyjaśniania?
-Żeby zbezcześcić niewinną kobietę?! Jakim prawem byłeś w jednym łóżku z Rukią?!
-Jasne zbezcześciłem własną żonę… NA MÓZG CI PADŁO?! TYLKO SPALIŚMY!
-Już ja cię znam Ichigo!
-Od dupy strony chyba! Nie jestem Hichigo! A po za tym, co jest złego w spaniu w jednym łóżku z własną żoną, co?!
-Nic… ŻE CO?!
-Czego jeszcze nie rozumiesz?
-Ż… ż… żoną?!
-Coś w tym dziwnego?
-A…, ale jak to?! Jaki masz dowód Ichigo?! Czemu nic nie powiedziałeś o ślubie?!
-Obrączki wystarczą? – Zapytała Rukia pokazując dłoń.
-K… kiedy?
-Pół roku temu w grudniu. – Szczęka ojca opadła z donośnym hukiem na podłogę. – Świadkowie Ishida, Inoue, prócz tego byli Tatsuki, Chad, Chizuru, Keigo, Mizuiro, Karin, Yuzu, Toshiro i Ukitake.
-I… i mnie nie poinformowałeś…?
-Wystrzelił byś z jakimś durnym pomysłem i musiałbym się tłumaczyć przed urzędnikami.
-Ale ojca?!
-A myślisz, że chciałoby mi się przychodzić do wariatkowa w odwiedziny?
-Z mojej strony też nikogo nie było. – Powiedziała spokojnie Rukia. O dziwo ojciec się uspokoił. Ale boję się myśleć jak mógłby zareagować na tą wiadomość Byakuya… lepiej mu chyba nie mówić… przynajmniej na razie.
-Mam nadzieję, że chociaż na chrzciny zaprosicie? – Popatrzyliśmy po sobie.
-Jeśli tylko będziemy mieć dzieci.
-Trzymam was za słowo. – Powiedział zakładając kitel.
***
Z perspektywy Karin.
Szybko przebrałam się lekką yukatę, którą dała mi, Yachiru, a następnie udałam się na plac gdzie miałam uczyć się kendo z Kenpachim.
W głowie jednak dalej kołatały mi się słowa, które szepnął mi Toshiro nim przekroczyłam bramę jedenastej dywizji.
„Gdybyś miała jakieś kłopoty, to możesz mi śmiało powiedzieć nawet, jeśli miałabyś mnie obudzić w środku nocy.”
Zastanawiało mnie, dlaczego coś takiego powiedział i dlaczego zachowywał się tak jak by mnie znał od dawna. Przecież pierwszy raz na oczy go widziałam.
Z westchnieniem podniosłam katanę ze stojaka we wnęce pokoju. Nie mam pojęcia, czemu mam wziąć normalny miecz, a nie tak jak powiedział ten staruszek bokken… no, ale wolę posłuchać tego, co mówi ten „Ken-chan”, w końcu teraz to on rządzi.
-Widzę, że możemy zaczynać. – Powiedział, gdy dotarłam na miejsce. On w tym czasie wymachiwał sobie drewnianym mieczem… CHWILA! Przecież ja go mogę niechcący zabić! Nigdy nie miałam miecza w ręku, a ten wariat nie dość, że kazał mi wziąć zanpaktou to jeszcze chce ze mną walczyć bokkenem!
-A…, ale pan ma tylko bokken! – Popatrzył na mnie z uśmiechem szaleńca.
-I, co z tego?
-Mogę panu nie chcący coś zrobić…
-Tsch… myślisz, że takim tępym nożykiem coś mi zrobisz? Nawet mnie nie zadraśniesz.
-A… ale…
-Ka-chan, Ken-chan ma rację… nie zadraśniesz go… przynajmniej nie teraz gdzie jeszcze nie walczysz na śmierć i życie… Icchi też tak myślał, a zranił tylko siebie~~
-Dobra koniec gadki szmatki, ściągaj geto i stań naprzeciw mnie. – Zostawiłam geto oraz Sayu na trawie przy podeście baraków i stanęłam naprzeciw mężczyzny. – Prawa noga do przodu, lekko ugnij kolana. Prawa ręka bliżej tsuby. Lewa kilka centymetrów za nią. Nie napinaj mięśni.
Natychmiastowo wykonywałam jego polecenia. Do czasu.
-Atakuj.
-Co? Pan ma tylko bokken…
-Atakuj. Bez dyskusji. – Przełknęłam głośno ślinę nie wiedząc, czego się spodziewać. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam biegiem na mężczyznę.
Gdy byłam już blisko zamachnęłam się ostrzem i w tym momencie zamknęłam oczy by nie patrzeć na tryskającą krew. Jednak żadnych okrzyków bólu czy głosu szukających apteczki podwładnych „Ken-chana” nie usłyszałam.
Powoli otworzyłam oczy i co zobaczyłam?! Szeroki uśmiech wariata, który gołą dłonią trzymał ostrze mojego miecza i nawet nie miał rany! Jakim cudem?! Przecież Toshiro oglądał moją katanę i nawet pokazał jak ostra może ona być. Zabrał swojej porucznik szalik, gdy ta smacznie sobie spała na kanapie w jego gabinecie, i puścił go na ostrze miecza. Nie użyłam żadnej siły, ani szalik nie był rozciągnięty przez Toshiro by ułatwić przecięcie… po prostu swobodnie spadał na ostrze a tu nagle szalik w dwóch kawałkach…, więc dlaczego ten facet nawet przeciętej skóry na wnętrzu dłoni nie ma?!
-Mówiłem, że takim nożykiem nic mi nie zrobisz. – Powiedział radośnie a na ustach miał jeszcze szerszy uśmiech. – Jeszcze raz.
Trwało to ze cztery godzin, jak nie więcej i za każdym razem rezultat był ten sam, katana była zatrzymywana gołą ręką, na której nie było ani rany.
-Tsch. Dobra na dzisiaj koniec.
-Dziękuję.
-Tsch. Przynajmniej obyłaś się z ciężarem katany, która i tak jest niebywale lekka. Reszty to już w szkole się nauczysz. – Po tych słowach ruszył w kierunku wyjścia z baraków, a różowowłosa trzymając jego katanę wskoczyła mu na plecy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz