poniedziałek, 23 lipca 2012

Bleach 2.10


Następnego dnia rozpoczęłam dzień od mojej pierwszej lekcji kidou. Teoria była zawiła, formułki długie i trudne do zapamiętania, ale jakoś się udało dzięki pomocy Sairi, która pożyczyła mi swoje notatki.
Godzinę później miałam dwie godziny zajęć praktycznych, w których nie brałam udziału, a następnie dwie godziny historii oraz tyle samo godzin kendo.
Po całym dniu poszłam sama na spacer po Seiretei i znalazłam jakieś zaciszne miejsce gdzie jak myślałam mogłam w spokoju poćwiczyć Kidou.
Nauczyciel nazywał technikę „piekielnym motylem”, trochę dziwna nazwa, ale z tego, co pamiętałam miała na celu przyzwać motyla, który przekaże komuś wiadomość.
-Przybądź na me wezwanie z ciemnych czeluści posłańcu, niech twe posłannictwo niesie wieści a mrok niech ustąpi. Czarny motyli sługo związany kontraktem, przybądź niech mój głos dotrze w najgłębsze czeluści piekła. Przyjdź Jigoku Chou. – Przeczytałam przepisaną od Sairi notatkę, ale nic się nie stało. Próbowałam jeszcze kilka razy, ale nic się nie wydarzyło. Wkurzona zacisnęłam dłoń w pięść i uderzyłam mocno w drzewo, obok którego ćwiczyłam.
Z drzewa posypały się liście, a z drzewa usłyszałam głos.
-Włóż w to trochę energii a nie wyżywaj się na drzewie. – Uniosłam głowę do góry w poszukiwaniu łaskawego informatora. O mały włos nie zeszłam na zawał, gdy z gałęzi zeskoczył nie, kto inny jak kapitan dziesiątego oddziału. –Yo Karin.
-Yo. – Odpowiedziałam bez entuzjazmu. – Jak bym jeszcze wiedziała jak to zrobić?
-Ach… podstawy kidou się kłaniają.
-Mądrala.
-Nie marudź pomogę Ci. – Przeciągnął się, po czym podszedł do mnie bliżej. – Najgorzej to właśnie zacząć w środku roku… no, ale zaraz Ci wyjaśnię, o co w tym wszystkim chodzi.
-Jeśli możesz…
-Dobra zacznijmy od tego, że kidou opiera się na wykorzystaniu energii duchowej, którą posiada każdy w Akademii i shinigami. Aby zaklęcie poprawnie zadziałało nie wystarczy sama formułka, musisz wykorzystać swoją Energię.
-No dobra, przesłać Energię, ale jak to zrobić to już nikt mi nie powiedział.
-Aleś Ty niecierpliwa, właśnie miałem o tym mówić. – Westchnął lekko zdenerwowany.
-Gomen…
-Ech… zaczniemy od takiego łatwego ćwiczenia… Nie przerywaj. – Powiedział widząc, że przymierzam się do wtrącenia się w jego zdanie. – Dzięki temu ćwiczeniu dowiesz się jak wykorzystać swoje reiatsu. Jakieś pytania?
-N… nie…
-To dobrze, usiądź na trawie. Zamknij oczy i rozluźnij się. Skup się, nie myśl o głupotach. – Czułam jak chodzi powoli w około mnie. – Wyobraź sobie dużą czarną dziurę. Widzisz ją?
-Mhm… - mruknęłam mając przed oczami to, o co prosił.
-Dobrze, teraz niech ta dziura zmieni kolor na jasnoniebieski. – Kiwnęłam głową, gdy dziura zmieniła kolor. – A teraz niech stanie się mniejsza… powiedzmy… jak piłka do ręcznej.
Powoli zmniejszałam ową czeluść aż wielkością pasowała do określenia piłka do ręcznej. Gdy byłam pewna rozmiarów czeluści zapytałam.
-Co teraz?
-Wyciągnij prawą rękę przed siebie… a teraz wyobraź sobie tą piłkę nad twoją wyciągniętą ręką. – Skupiłam się mocniej. – Otwórz oczy i powiedz mi czy aby na pewno tak wygląda piłka do ręcznej.
-A! – Krzyknęłam widząc piłkę, którą mogłabym grać w ping pong’a a nie ręczną.
-No… zaliczenia to byś za to nie dostała…, ale jak na pierwszy raz to całkiem nieźle. Teraz trzeba tylko popracować nad ilością przesyłanego reiatsu. Będziemy ćwiczyć dopóki nie osiągniesz takiej wielkości… - nad jego dłonią pojawiła się piłka z reiatsu wielkości piłki do ręcznej. Coś czuję, że czeka mnie długa droga.
Trenowaliśmy do wieczora, a rezultatem była zmiana rozmiaru piłki, lecz w niewielkim stopniu.
Byłam wykończona, więc białowłosy odprowadził mnie pod drzwi akademika, co i tak nie zmieniało faktu, że byłam delikatnie rzecz ujmując podłamana tym, że mi nie idzie tak jak powinno.
-Przyjdź jutro.
-C…, co? – Głos kapitana wyrwał mnie z zamyślenia.
-Nie słuchałaś mnie. – Powiedział z lekkim wyrzutem.
-Tak, przyznaję się bez bicia… przepraszam.
-No nic mówiłem żebyś przyszła jutro to będziemy ćwiczyć dalej… najwyżej wezmę raporty ze sobą.
-Dobrze, przyjdę zaraz po zajęciach. – Ruszyłam powoli po schodach akademika i dowlekałam się do pokoju i od razu poszłam pod prysznic.
Ledwie wyszłam z łazienki a Sairi zasypała mnie lawiną pytań.
-Kto to był? Twój chłopak? Kapitan? Gdzie byłaś? Czemu tak późno? Przystojny? Czemu nic nie mówisz? Dobrze się czujesz? – Wyrzucała słowa z szybkością karabinu maszynowego. – Jak ma na imię…?
-Sairi… nie rozumiem tego, co do mnie mówisz.
-Mówię za szybko? – Była autentycznie zdziwiona tą uwagą, chyba jeszcze nikt jej tego nie powiedział.
-Zdecydowanie. Za szybko to raz, dwa za dużo pytań.
-Sorki~~, Kannako przywykła już do tego. – Uśmiechnęła się drapiąc się po potylicy lekko zmieszana.
-Mów tylko trochę wolniej dobrze?
-Da się załatwić… przynajmniej tak myślę. A teraz powiedz, kto to był, ten, kto Cię przyprowadził do akademika.
-Kapitan dziesiątego oddziału… - stłumiłam ziewnięcie. – Hitsugaya Toshiro-san. Wybacz, ale jestem padnięta…
-Byłaś na randce?
-Nie… skąd Ci to przyszło do głowy? Hitsugaya-san pomógł mi przy kidou…
-Czyżby?
-Jak nie wierzysz idź do dziesiątki się spytać… byłam na ich polu treningowym… - ziewnęłam ponownie. – Wybacz, ale idę spać… oyasumi…
Ułożyłam się w futonie i położyłam głowę na poduszce a oczy same zaczęły mi się zamykać. Ostatnie, co usłyszałam nim udałam się do krainy snów to odpowiedź Sairi.
Następnego dnia, mój plan zajęć rozpoczynało Zanjutsu. Co to za przedmiot nie miałam bladego pojęcia. Ale moją uwagę zwróciło jedno krótkie zdanie napisane właśnie przy tym przedmiocie „Wziąć katanę”.
Wyszłam po cichu z pokoju gdyż Sairi jeszcze spała, nasze zajęcia zaczynały się o dziesiątej piętnaście.
Okazało się, że to zajęcia z grupy zaawansowanych. Usiadłam na poduszce w najdalszym kącie pokoju. Wszyscy czekali na nauczyciela.
-Yo~~! – Nagle przede mną stanął wysoki chłopak z jasnoniebieskimi włosami spiętymi w kucyk. – Ore wa Ribati Kyou.
-Y… yo…
-Ty jesteś Kurosaki Karin tak?
-Tak… - trochę mnie zaskoczyło to, że mnie zna, mimo że to były moje pierwsze zajęcia w tej grupie. – Skąd…
-Heh… jesteś sławna, tak samo jak Shinigami Daiko.
-Shinigami w zastępstwie?
-No Kurosaki Ichigo.
-A, co ma do tego mój starszy brat?
-Starszy brat…? – Naszą rozmowę przerwał nauczyciel, który wpadł do sali niczym wiosenny tajfun.
-Usiądźcie wygodnie w pozycji lotosu. Ułóżcie katanę i przejdźcie do medytacji. – Zaczęłam podglądać osoby siedzące obok mnie bym mogła dowiedzieć się o coc chodzi. Wszyscy wyciągnęli miecze z, sayu więc zrobiłam to samo, następnie położyłam go na kolanach.
Rozglądnęłam się po klasie wszyscy wydawali się być skupieni, mieli zamknięte oczy, więc zrobiłam to samo.
-Odprężcie się i pozwólcie swoim myślom płynąć… wsłuchajcie się w siebie… - Nagle spokojny głos instruktora zniknął a ja pojawiłam się na zielonej łące, wokoło której roztaczał się zielony las, a za lasem łańcuch górski z lekko ośnieżonymi szczytami. Jedna rzecz jednak się zmieniła od mojej ostatniej wizyty tutaj, a mianowicie na środku łąki pojawiło się kwitnące drzewko śliwy. Umehime siedziała na trawie opierając się plecami o pień.
Nagle odwróciła głowę w moją stronę. Gdy mnie zobaczyła podniosła się z miejsca i podeszła uśmiechając się delikatnie.
-Coś się stało Karin-sama…?
-Nie… Ja chciałam z tobą porozmawiać.
-Hm… domyślam się nawet, na jaki temat. – Popatrzyłam na nią pytająco. – Chcesz się dowiedzieć jak mnie uwolnić, prawda?
-Skąd…?
-Czy to nie oczywiste Karin-sama? W końcu jestem odzwierciedleniem Twojej duszy. – Podeszła do mnie bliżej i wyciągnęła prawą dłoń, po czym dotknęła nią miejsca gdzie znajduje się serce. – W głębi serca wiesz jak mnie wezwać.
-Co…?
-Potrzebuję wolności by rozwinąć skrzydła…
-Tobe… Umehime… - szepnęłam.
Nagle dał się słyszeć krzyk uczniów, a w powietrzu czułam zapach śliwek. Wzięłam głęboki oddech, gdy usłyszałam nad sobą.
-Mówię coś do Ciebie! – Był to zły jak osa nauczyciel. Powoli otworzyłam oczy. Patrzyłam zdziwiona na mężczyznę, który był lekko czerwony na twarzy.
-P… proszę…? – Zapytałam niepewnie. Nie wiedziałam, o co temu człowiekowi chodzi.
-TO JA SIĘ PYTAM! – Wrzasnął. – KTO CI POZWOLIŁ UWALNIAĆ ZANPAKTOU?!
-Sensei~~ Karin-chan jest nowa~~ - Wstawił się za mną nowopoznany chłopak.
-Nowa?
-H… hai. Wczoraj zostałam przyjęta. Kurosaki Karin.
-Tsch, niech to szlag trafi… - mruknął pod nosem a ja rozglądnęłam się po klasie. Wszędzie były delikatnie fioletowe płatki kwiatów, a na moich kolanach leżała teraz cała fioletowa katana z długą fioletową wstęgą. Wszyscy patrzyli na mnie zdumieni i lekko przerażeni.
Drzwi do klasy rozsunęły się z impetem, a do sali energicznym krokiem weszło dwóch białowłosych mężczyzn ubranych w Shihakushio oraz białe haori.
-Ukitake-taichou, Hitsugaya-taichou, cóż za zaszczyt… - nauczyciel ukłonił się z szacunkiem.
-Może nam pan wyjaśni, co to za hałasy? – Zapytał łagodnie ten z dłuższymi włosami.
-Uczennica niespodziewanie uwolniła zanpaktou.
-Która?
-Kurosaki Karin. Siedzi na końcu sali w po mojej lewej ręce.
-Ach… chciałbym z nią porozmawiać.
-Oczywiście Ukitake-taichou. Kurosaki, podejdź tu.
-Hai… - podniosłam się z miejsca i ruszyłam jak na ścięcie. Dłonie mocno zacisnęłam na rękojeści miecza, Sayu nigdzie nie mogłam znaleźć. Czułam na sobie wzrok całej klasy. Nie miałam pojęcia jak przywrócić katanę do poprzedniego stanu.
-Co jest przeciwieństwem…? – Usłyszałam w myślach cichutki głos, Umehime. Myślałam nad tym do momentu, gdy dotarłam do drzwi, wtedy też mnie olśniło.
-Tobenai. – Miecz wrócił do swojej pierwotnej formy w  Sayu.
***

Słowniczek:
 Ore wa Ribati Kyou -> Jestem ... (leń:D) , uzywane tylko przez mężczyzn.
Tobe Umehime -> Leć Umehime*, komenda uwalniająca
Tobenai -> Nie leć*
Sayu -> pochwa na miecz

*komendy nie będą w następnych rozdziałach tłumaczone, chyba że mi się odwidzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz